Wystawna rewia w starym Breslau, czyli MOCK we wrocławskim CAPITOLU

fot. Łukasz Giza (źródło: Teatr Muzyczny Capitol)

Eberhard Mock to we Wrocławiu postać kultowa. Nic więc dziwnego, że ten ciekawy bohater literackich opowieści Marka Krajewskiego, w końcu zawitał na deski Teatru Muzycznego Capitol. Autorem scenariusza i reżyserem spektaklu jest dyrektor – Konrad Imiela, który stworzył spektakl będący swoistym kolarzem zróżnicowanych scen z życia komisarza Eberharda.

Mock. Czarna burleska to sztuka o uporządkowanej formie, w której każdy z obu aktów podzielony został na sceny, do których swoiste wprowadzenie odśpiewywały Damy Ulicy (wszystkie  świetne, choć moją uwagę najbardziej przykuwała  Justyna Woźniak). Każda z części została opatrzona wymownym tytułem, który stanowił odniesienie do istotnych z punktu widzenia głównego bohatera sfer życia lub cech jego osobowości (kariera, władza, rodzina czy samotność).

Na spektakl Capitolu patrzeć można z dwóch perspektyw. Jedną jest wizja fana literackiego Mocka, drugą spojrzenie człowieka nie związanego w żaden sposób ze światem kreowanym przez Krajewskiego w jego powieściach. Ja na Czarną burleskę wybierałem się nie znając treści książek, co mogło mi utrudnić wychwycenie wszystkich ukrytych w scenariuszu przekazów. Umożliwiło mi to jednak ocenę sztuki, jako działa kompletnego i samowystarczalnego.

Był pewien moment w tym spektaklu (paradoksalnie dość długi), kiedy wydawało mi się, że pomimo atrakcyjności scenicznej otoczki, mało jest Mocka w Mocku. Jako osoba nieznająca dotychczas bohatera, czekałem na moment głębszej eksploracji jego psychiki. Czarna burleska zdaje się oferować tylko dwie takie sceny, w których bardziej bezpośrednio możemy dowiedzieć się czegoś o Mocku – są to prolog i epilog. W pierwszym bohater pojedynkuje się o kobietę oraz dokonuje wyboru dalszej ścieżki życiowej, którą jedna z Dam ulicy określa jako motanie się. Epilog natomiast daje wszystko to, czego do tej pory mi brakowało. Mock jawi się w tej scenie, jako postać z krwi i kości – pełna rozterek, smutków i samotności. Jestem do wynajęcia, śpiewa grający główną postać tytułową –
Artur Caturian, później dopełniając obrazu słowami – Kelner, zamawiam siebie! Dajcie mi detektywa, który wytropi mi mnie. Każdego umiem znaleźć prócz siebie. W tej dojmującej chwili Mock zostaje niemal sam na scenie. W tym zgiełku i tłumie nie ma nikogo, kto pomógłby mu zdjąć maskę, którą nosi. Eberhard to postać zupełnie pogubiona.

Jak pisałem wcześniej – Czarna burleska zdecydowanie nie samym Mockiem stoi! Aktorsko-wokalne otoczenie głównego bohatera jest doprawdy znakomite, poczynając od świetnie wykreowanych ofiar zabójcy  Klary i Emmy, granych przez uzupełniające się w każdym calu Katarzynę Pietruską i Helenę Sujecką. Kiedy wydawało mi się, że lepiej już nie można, to na scenie pojawił się Albert Pyśk w roli Kurta Smolorza, który wykonał niezwykle ciekawą, tragikomiczną w swojej wymowie piosenkę o miłości do… kogoś/czegoś mu bardzo bliskiego. Dość skomplikowaną w wykonaniu choreograficzno-wokalnym wydała mi się scena „cyrkowa”, która mogłaby się spodobać nawet tym o największych wymaganiach co do ruchu scenicznego – taniec, śpiew, a do tego elementy magicznych sztuczek  i zaskakujące rozwiązanie akcji, które znakomicie oddaje tytuł tej części spektaklu – niecierpliwość. Najbardziej przejmującą rolę w tym spektaklu stworzyła dla mnie Emose Uhunmwangho, która najpierw musiała zmierzyć się z oskarżającym, rasistowskim wzrokiem innych bohaterek, a później ze stratą swojej małej córeczki Augusty. Piękny, głęboki wokal aktorki czarował w tym wykonaniu niezwykle mocno.

Spektakl w reżyserii Konrada Imieli zachwyca nie tylko aktorsko, ale również muzycznie (świetne kompozycje Grzegorza Rdzaka oraz teksty Romana Kołakowskiego oraz Imieli) czy inscenizacyjnie. Stroje wiernie oddają ducha tamtych czasów. Gra świateł jest dużą wartością dodaną, a rozwiązania scenograficzne imponują. Jedną z najciekawiej rozegranych w przestrzeni scen  była dla mnie ta umiejscowiona w Kinie Capitol. Ciekawy pomysł na wyeksponowanie postaci granej przez  Michała J. Bajora, a także wyróżniająca się z szeregu pozostałych kompozycji (bo utrzymana w hip hopowym klimacie) piosenka, to duże atuty tego fragmentu.

Trudno w przypadku tej sztuki pisać o wadach, bo ich po prostu nie zauważyłem – nawet jeśli się pojawiały, to przykryte zostały elementami pozytywnymi. Wychodząc z widowni po spektaklu lubię przysłuchiwać się rozmowom innych widzów (może to niegrzeczne, ale bardzo ciekawe i często pomocne). Kilka osób delikatnie utyskiwało na zrozumiałość słów poszczególnych piosenek, bo rzeczywiście, zwłaszcza w scenach zbiorowych niektóre słowa mogły nie dochodzić, choć nie przykładałbym do tego aż tak dużej uwagi. Wszelki straty rekompensuje bowiem doświadczenie czysto estetyczne – zarówno wizualne, jak i przede wszystkim muzyczne, bo powtórzę to jeszcze raz – kompozycje Rdzaka są naprawdę genialne. Cieszy fakt sporego zainteresowania Mockiem. Czarną burleską, który zdecydowanie zdaje się zaprzeczać słowom, że prawdziwa sztuka się nie sprzedaje. Jest to naprawdę kawał dobrego teatru muzycznego, na który warto poświęcić wieczór – a może i nie jeden? Ja na pewno pojawię się z powrotem!

Komentarze