Mock. Czarna burleska to sztuka o uporządkowanej formie, w której każdy z
obu aktów podzielony został na sceny, do których swoiste wprowadzenie
odśpiewywały Damy Ulicy (wszystkie świetne,
choć moją uwagę najbardziej przykuwała Justyna Woźniak). Każda z części
została opatrzona wymownym tytułem, który stanowił odniesienie do istotnych z
punktu widzenia głównego bohatera sfer życia lub cech jego osobowości (kariera,
władza, rodzina czy samotność).
Na spektakl Capitolu patrzeć można
z dwóch perspektyw. Jedną jest wizja fana literackiego Mocka, drugą spojrzenie
człowieka nie związanego w żaden sposób ze światem kreowanym przez Krajewskiego
w jego powieściach. Ja na Czarną burleskę
wybierałem się nie znając treści książek, co mogło mi utrudnić wychwycenie
wszystkich ukrytych w scenariuszu przekazów. Umożliwiło mi to jednak ocenę
sztuki, jako działa kompletnego i samowystarczalnego.
Był pewien moment w tym spektaklu
(paradoksalnie dość długi), kiedy wydawało mi się, że pomimo atrakcyjności
scenicznej otoczki, mało jest Mocka w Mocku. Jako osoba nieznająca dotychczas
bohatera, czekałem na moment głębszej eksploracji jego psychiki. Czarna burleska zdaje się oferować tylko
dwie takie sceny, w których bardziej bezpośrednio możemy dowiedzieć się czegoś
o Mocku – są to prolog i epilog. W pierwszym
bohater pojedynkuje się o kobietę oraz dokonuje wyboru dalszej ścieżki
życiowej, którą jedna z Dam ulicy określa jako motanie się. Epilog natomiast daje wszystko to, czego do tej pory mi
brakowało. Mock jawi się w tej scenie, jako postać z krwi i kości – pełna
rozterek, smutków i samotności. Jestem do
wynajęcia, śpiewa grający główną postać tytułową –
Artur Caturian, później dopełniając obrazu słowami – Kelner, zamawiam siebie! Dajcie mi
detektywa, który wytropi mi mnie. Każdego umiem znaleźć prócz siebie. W tej
dojmującej chwili Mock zostaje niemal sam na scenie. W tym zgiełku i tłumie nie
ma nikogo, kto pomógłby mu zdjąć maskę,
którą nosi. Eberhard to postać zupełnie pogubiona.
Jak pisałem wcześniej – Czarna burleska zdecydowanie nie samym
Mockiem stoi! Aktorsko-wokalne otoczenie głównego bohatera jest doprawdy
znakomite, poczynając od świetnie wykreowanych ofiar zabójcy – Klary i Emmy, granych przez uzupełniające się
w każdym calu Katarzynę Pietruską i Helenę Sujecką. Kiedy wydawało mi się,
że lepiej już nie można, to na scenie pojawił się Albert Pyśk w roli Kurta Smolorza, który wykonał niezwykle ciekawą,
tragikomiczną w swojej wymowie piosenkę o miłości do… kogoś/czegoś mu bardzo
bliskiego. Dość skomplikowaną w wykonaniu choreograficzno-wokalnym wydała mi
się scena „cyrkowa”, która mogłaby się spodobać nawet tym o największych
wymaganiach co do ruchu scenicznego – taniec, śpiew, a do tego elementy
magicznych sztuczek i zaskakujące
rozwiązanie akcji, które znakomicie oddaje tytuł tej części spektaklu –
niecierpliwość. Najbardziej przejmującą rolę w tym spektaklu stworzyła dla mnie Emose Uhunmwangho, która najpierw
musiała zmierzyć się z oskarżającym, rasistowskim wzrokiem innych bohaterek, a
później ze stratą swojej małej córeczki Augusty. Piękny, głęboki wokal aktorki
czarował w tym wykonaniu niezwykle mocno.
Spektakl w reżyserii Konrada Imieli
zachwyca nie tylko aktorsko, ale również muzycznie (świetne
kompozycje Grzegorza Rdzaka oraz
teksty Romana Kołakowskiego oraz
Imieli) czy inscenizacyjnie. Stroje wiernie oddają ducha tamtych czasów.
Gra świateł jest dużą wartością dodaną, a rozwiązania scenograficzne imponują.
Jedną z najciekawiej rozegranych w przestrzeni scen była dla mnie ta umiejscowiona w Kinie
Capitol. Ciekawy pomysł na wyeksponowanie postaci granej przez Michała J. Bajora, a także wyróżniająca się z szeregu pozostałych kompozycji (bo utrzymana w hip hopowym klimacie)
piosenka, to duże atuty tego fragmentu.
Trudno w przypadku tej sztuki pisać
o wadach, bo ich po prostu nie zauważyłem – nawet jeśli się pojawiały, to
przykryte zostały elementami pozytywnymi. Wychodząc z widowni po spektaklu
lubię przysłuchiwać się rozmowom innych widzów (może to niegrzeczne, ale bardzo
ciekawe i często pomocne). Kilka osób delikatnie utyskiwało na zrozumiałość
słów poszczególnych piosenek, bo rzeczywiście, zwłaszcza w scenach zbiorowych
niektóre słowa mogły nie dochodzić, choć nie przykładałbym do tego aż tak dużej
uwagi. Wszelki straty rekompensuje bowiem doświadczenie czysto estetyczne –
zarówno wizualne, jak i przede wszystkim muzyczne, bo powtórzę to jeszcze raz –
kompozycje Rdzaka są naprawdę genialne. Cieszy fakt sporego zainteresowania Mockiem. Czarną burleską, który
zdecydowanie zdaje się zaprzeczać słowom, że prawdziwa sztuka się nie sprzedaje. Jest to naprawdę kawał dobrego
teatru muzycznego, na który warto poświęcić wieczór – a może i nie jeden? Ja na
pewno pojawię się z powrotem!
Komentarze
Prześlij komentarz