Ave rock’n’roll, czyli „Rock of Ages” w Teatrze Syrena

fot. Klaudyna Schubert; źródło: Teatr Syrena

Rock of Ages to historia jakich wiele. Młoda dziewczyna opuszcza dom, by spełniać swoje marzenia. Najpierw walczy z różnymi przeciwnościami, by w końcu przezwyciężając je dojść do upragnionego celu. Po drodze trafi się oczywiście wytęsknione love story i wszyscy żyją długo i szczęśliwie. Niby banalne, ale w wykonaniu aktorów Teatru Syrena chwyta za serducho!

W świat połowy lat 80. w amerykańskim L.A. wprowadza nas narrator, a jednocześnie bohater wydarzeń Rock of Ages – Lonny (Filip Cembala), który z właściwym swojej postaci urokiem wspomina minione czasy. Jego droga do klubu Burbon Room usłana była wybojami – najpierw wpakował kosę jakiemuś gościowi, który nieprzychylnie wypowiadał się o biodrach Axl Rose’a (i słusznie!), później trafił do więzienia, by ostatecznie Dennis (Damian Aleksander) wpłacił za niego kaucję i zatrudnił w klubie.

Lonny, jak przystało na kreatora opowieści, tworzy swój świat zgodnie z wytycznymi podręcznika dotyczącego tworzenia musicali. Jak wspomniałem – główna bohaterka Sherrie (Barbara Garstka) opuszcza dom rodzinny w poszukiwaniu możliwości do spełniania aktorskich marzeń. Jej alter ego to niespełniony muzyk Drew (Karol Drozd), który potrzebuje nie lada motywacji, by zacząć pisać własne kawałki. Traf chciał (a w zasadzie Lonny), by potrzebny doping bardzo szybko otrzymał od zagubionej w nowym mieście dziewczyny, która z miejsca zakochuje się w chłopaku.

Całej historii streszczać nie będę, bo jest to ten rodzaj spektaklu, w którym i tak wiele można przewidzieć. Ważnym jest natomiast muzyczna otoczka tego przedstawienia, która wedle tytułu, okraszona jest wieloma fantastycznymi kawałkami zaczerpniętymi z tradycji rock’n’rolla. Wanted Dead or Alive Bon Jovi, The Final Countdown Europe, To Be With You Mr. Big czy znakomicie kończące pierwszy akt spektaklu Here I Go Again zespołu Whitesnake – to doprawdy genialna muzyka świetnie sprawdzająca się w musicalowej konwencji.

Rock of Ages to nie tylko znane wielu odbiorcom kompozycje, ale również dobre dramatyczno-komediowe aktorstwo. Bodaj najzabawniejszą w całej historii scenę zawdzięczamy Filipowi Cembale w towarzystwie Karola Drozda. Znów powstrzymam się od przytaczania żartów i aluzji Lonny’ego, wyśmiewajacego pewne elementy kultury popularnej, a także porównującego realizacyjne możliwości Syreny i Teatru Roma. Kwestie bohatera Cembały, pełne autoparodii, bawią do łez i zaskarbiają sympatię widza, który po prostu nie może pozostać obojętnym wobec tak sympatycznej postaci.

Całe show skradł jednak wszystkim Franz, grany przez genialnego w tej roli Macieja Dybowskiego, który mocno przerysowując rys charakterologiczny bohatera, wydobył z niego wszystkie najbardziej zabawne i najdramatyczniejsze elementy, które wbijają się w pamięć bez reszty.

Rock of Ages to opowieść o marzeniach. Nie jest to historia może nazbyt oryginalna, ale na pewno niezwykle zabawna i robiąca ciepło w sercu. Każdy z bohaterów prędzej czy później staje się bliski widowni. Jest to baśń pełna miłych emocji i dobrej muzyki, która (jak pokazuje spektakl) mając charakter inkluzywny, potrafił łączyć nawet najzacieklejszych wrogów.

Komentarze