![]() |
źródło: Teatr Powszechny w Warszawie |
W maju tego roku miną trzy lata od premiery adaptacji monumentalnej powieści Władysława Reymonta w warszawskim Teatrze Powszechnym. Spektakl uznanego reżysera Krzysztofa Garbaczewskiego wywołuje we mnie ambiwalentne odczucia. Z jednej strony odnajduję w nim kilka ciekawych wątków, słów wartych przemyślenia, ciekawych paraleli łączących wydaną na samym początku XX wieku powieść z czasami współczesnymi. Z drugiej, trudno mi przyswoić konwencję w jakiej utrzymana jest sztuka, która wydaje się usilnie upstrzona rozwiązaniami, rozpraszającymi odbiór dzieła.
Chłopi w Teatrze Powszechnym to hybryda przeszłości ze
współczesnością. Z jednej strony odtwarzamy zaprzeszłą historię mieszkańców wsi
Lipce, z drugiej wykorzystujemy elementy najnowszej technologii, chociażby
jeżdżącego po scenie robota. Bohaterowie ubrani w jednakowe, białe stroje,
kreują świat, będący swoistym połączeniem rzeczywistej historii znanej nam z
powieście Reymonta, z rodzajem eksperymentu teatralnego o nazwie Projekt Chłopi.
Spektakl rozpoczyna się przydługą
lekturą opisu przyrody wsi Lipce. Czytane fragmenty powieści będą z resztą w
tym spektaklu jeszcze powracać. Po całkiem niezrozumiałym dla mnie kursie
tańca, wtopiliśmy się w historię dwójki bohaterów – Hanki (Julia Wyszyńska) i Antka (Mateusz
Łasowski). To właśnie oni stanowili oś pierwszej części spektaklu, podczas
której śledziliśmy ich mniej lub bardziej zabawne życiowe perypetie. Hanka to z
resztą skarbnica złotych myśli, z których moją największą sympatię zaskarbiły
sobie słowa o lenistwie. Kto nie ma
chęci, ten wie jak wykręci. Na marginesie – Julia Wyszyńska to dla mnie
najjaśniejszy punkt tego spektaklu. Stworzyła postać z krwi i kości, podszytą
humorem, choć przesiąkniętą bólem i samotnością. Z przyjemnością patrzyło się
na poczynania sceniczne Wyszyńskiej, która prawdziwe rogi pokazała w scenie wygnania
z domu innej bohaterki – Jagny (Magdalena
Koleśnik).
To właśnie historia tej ostatniej
jest osią drugiej części sztuki. Z początku dziewczyna wydaje się być zimną i
pozbawioną skrupułów uwodzicielką, by ostatecznie ukazać się jako bardzo krucha
i (znów) niezwykle samotna postać. Mam takie wrażenie, że to co udało się
Garbaczewskiemu najlepiej, to ukazanie tej wszechobecnej samotności, która jest
częścią każdej postaci mieszkającej w Lipcach. Wracając jednak do Jagny –
ważnym z punktu widzenia dzisiejszego odbiorcy będzie na pewno jedna z
ostatnich scen spektaklu. Bohaterka zostaje zgwałcona. Wydarzeniu towarzyszy
donośny krzyk – przecież widzisz! Pomóż!
Nikt oczywiście nie pomaga, bo jak pisałem, wszyscy są tu dojmująco samotni.
Wina za gwałt spada natomiast na młodą dziewczyną. Suka bez wstydu! Chwilę później jedna z bohaterek wypowiada
niezwykle istotne słowa, które tyczyć się mogą każdego rodzaju zła dziejącego
się w świecie. Wszyscy są winni – ci co
źle czynią i ci co pozwalają złu wzrastać.
Postacią, która usilnie próbuje przeciwstawić
się złu jest ksiądz (Grzegorz Falkowski),
który obok dwóch wspomnianych bohaterek, kreuje najciekawszą postać, która szczerze,
choć nieco naiwnie, nawraca mieszkańców Lipiec. W dwóch kazaniach, które głosi,
wyśmiewa człowiecze zapędy do królowania nad wszelkim stworzeniem. I ty się masz panem? Ty – wiatr, co nie
wiesz skąd i gdzie wieje? Ten element ekologiczny jest przez twórców mocno
eksponowany nie tylko w wypowiedziach księdza, ale również pozostałych
bohaterów sztuki. Wszystko ma swoją
duszę. Wszystko cokolwiek jest na świecie – czujące jest. Ksiądz natomiast,
mówi nie tylko o tak ważnej dziś pokorze wobec świata, ale również o
miłosierdziu, którego brakuje w relacjach międzyludzkich. Poza samym jednak
wydźwiękiem ideologicznym słów kapłana, ważnym jest też cała otoczka, w której
ponoszony emocjami, pochłonięty swym manifestem ksiądz, jest jednocześnie
parodiowany przez jednego z wiernych. Pozostali z resztą też nie wydają się
szczególnie przejęci słowami księdza – ledwie wybrzmi ostatnie słowo kazania, a
bohaterowie wstają i bez chwili refleksji wracają do swojego codziennego życia.
Wszystko o czym piszę – ciekawe
historie, poruszające treści, tak bardzo nam dzisiaj potrzebne – jest nieco
deprecjonowane przez samą formę, w którą ubrał to Garbaczewski. Chłopów oglądałem wraz z tłumami młodych
ludzi, którzy ze swoimi klasami przybyli do Teatru Powszechnego obejrzeć
spektakl o istotnym przekazie. Problem polega na tym, że dla większości z nich
(co wnioskować można po – mówiąc delikatnie – stosunkowo sennej atmosferze)
spektakl mógł być niezrozumiały czy nudny. Mogę się oczywiście mylić – być może
to ta dzisiejsza młodzież…? Wydaje mi się jednak, że całkowicie zrozumiałym
jest fakt, że po tak wymagających odbiorczo spektaklach, młodzi ludzie,
wybierają inne formy spędzania wolnego czasu niż teatr.
Pomijając jednak kwestię formy,
która jednemu może się spodobać, innemu nie – trudno mi zrozumieć pewne
rozwiązania zakłócające odbiór spektaklu. Mowa tu chociażby o scenie
konfrontacyjnego dialogu Jagny i Hanki, który zagłuszany był przez odgłos piłki do metalu pociąganej po łańcuchach pętających
Antka, stojącego bliżej widowni niż wspomniane bohaterki. Swoją drogą – przy
tej okazji można wspomnieć o najsilniej oddziałującej na młodych scenie, która
ze snu wyrwała nawet najbardziej zatwardziałych, mianowicie o odcięciu wraz z
łańcuchami ręki Antka. Szkoda, że później Mateusz Łasowski nie do końca
potrafił ukryć dłoń schowaną pod kostiumem, ale to już szczegóły.
Chłopi w reżyserii Krzysztofa Garbaczewskiego to spektakl niełatwy
w odbiorze. Utrzymany jest on w konwencji, której odbiór może być zróżnicowany.
Nie jest jednak pozbawiony ważnych, również z perspektywy ludzi żyjących w 2020
roku, treści wartych przemyślenia. Wszystko okraszone jest ciekawymi
charakterami wykreowanymi przede wszystkim przez Wyszyńską, Koleśnik i
Falkowskiego. Ja sam powstrzymam się od jednoznacznej oceny tego spektaklu – te
ponad trzy godziny sztuki po prostu trzeba zobaczyć. Jedno mogę zagwarantować –
Chłopi nie zostawią Was obojętnymi. Z
teatru wyjdziecie albo zachwyceni albo pochłonięci nieposkromioną złością.
Komentarze
Prześlij komentarz