Kobieca walka o niepodległość, czyli „Nora” w Teatrze Wybrzeże

fot. Dominik Werner, źródło: Teatr Wybrzeże

 „...nasza kultura nie pozwala kobietom zaspokajać podstawowej
potrzeby rozwoju i realizowania swojego potencjału jako istot ludzkich”
Betty Friedan - „Mistyka kobiecości”

Tekst norweskiego dramaturga Henrika Ibsena, choć napisany w 1879 roku, starzeje się w sposób niezwykle godny. Można nawet powiedzieć, że kilka miesięcy temu jeszcze bardziej zyskał na aktualności. Nie dziwi zatem kolejna w ostatnich latach próba realizacja „Domu lalki”, podjęta przez Radosława Rychcika w gdańskim Teatrze Wybrzeże. Próba udana, choć nie wybitna.

Nora jest typową kurą domową. Gotuje, sprząta, dogląda dzieci. Kiedy mąż wychodzi do pracy, ona wiernie czeka. Pieniądze otrzymane od Helmera wydaje się nieodpowiedzialnie przepuszczać. Nic ponad zwykłą trzpiotkę czy, jak woli się o niej wyrażać trywialny mąż, „mojego skowronka, moją wiewióreczkę”.

Z biegiem wydarzeń okazuje się, że motywy działań tytułowej bohaterki nie są zupełnie pozbawione głębszego sensu, a pod lekkomyślną powierzchnią kryje się inteligentna dusza. Twórcy rzucają nas w wir kolejnych rozmów i spotkań piątki bohaterów, z których co najmniej część jasno nawiązuje do estetyki thrillera, wypadającej tutaj raczej quasi komicznie. Wszystko prowadzi do niespodziewanego zwrotu akcji, okazującego się być jednocześnie nieco pospiesznym zakończeniem całej sztuki, a wiec monologu Nory, w której kobieta postanawia wybić się na niepodległość i wziąć odpowiedzialność za dalszy rozwój siebie jako niezależnej osoby.

Główna bohaterka, świetnie grana przez Dorotę Androsz, jest postacią co najmniej intrygującą. O pierwszym wrażeniu już pisałem. To, w jaki sposób twórcy uchwycili dwoistą naturę Nory, zasługuje na słowa uznania. Infantylizowana przez otoczenie, sterowana niczym lalka przez męża granego przez Grzegorza Gzyla (najbardziej przejmująca scena szaleńczego tańca tytułowej bohaterki), w końcu okazuje się być w pełni inteligentną, refleksyjną, odpowiedzialną postacią, postanawiającą wziąć los w swoje ręce. Dodatkowym smaczkiem są trudne do zdefiniowania znajomości Nory, zwłaszcza dwuznaczna relacja z doktorem Rankiem, do którego zwraca się mówiąc: „jednych się kocha, a z innymi chciałoby się spędzać, jak najwięcej czasu”. Słowa te nie pozwalają wierzyć w sugerowaną na początku spektaklu powierzchowność motywów tytułowej bohaterki.

Realizacyjnie spektakl stoi na wysokim poziomie. Mam tu na myśli szczególnie scenografię oraz kostiumy autorstwa Łukasza Błażejewskiego. Z akcją przedstawienie świetnie koresponduje również ilustracyjna muzyka Michała Lisa. Irytują nieco sztuczne wypełniacze czasu w postaci wydłużonych sekwencji radiowych. Na pochwałę zasługuje natomiast próba wyeksponowania żartów sytuacyjnych zawartych w tekście oraz zdecydowane ograniczenie emocji postaci. Twórcy postawili na aktorstwo skromne, ale dobre i chwała im za to!

Kontakt: konradpruszynskiofficial@gmail.com

Komentarze