Historia trójki bohaterów sztuki
rozpoczyna się od zgoła niepozornej kwestii – czy brat Roberta, Marcus, w
zeszły poniedziałek gościł u jego żony czy przyjaciela. Ta niewinna błahostka
przeradza się w nabrzmiałą kontrowersję, która zmusza postaci do powolnego
otwierania się przed pozostałymi i stawania przed nimi w szczerości, która ma
doprowadzić do ostatecznego rozwiązania sprawy. O zakończeniu spektaklu pisać
nie będę, nie chcąc odebrać komukolwiek przyjemności z odbioru. Ważnym dla mnie
jest jednak to, co dzieje się pomiędzy.
W obliczu nieporozumienia, które z
każdą chwilą narasta, bohaterowie odkrywają przed sobą kolejne warstwy własnego
„ja”. Błahe rozmowy niepostrzeżenie przechodzą w niezwykle głębokie refleksję,
chociażby na temat odpowiedzialności człowieka za zło tego świata. Pojawia się
tu motyw aborcji oraz odwieczne pytanie „czy człowiek ma się za Boga?”. W
między czasie klimat jest rozładowywany zabawną historią o zjedzeniu palca żony
Donalda – Marty, żeby później wrócić do kwestii zła w świecie. Bohater grany
przez Marcina Dorocińskiego mówi, że świat
tonie w kłamstwie, czego najlepszą egzemplifikacją może być przecież
relacja trójki bohaterów Os.
W spektaklu pojawiają się również
ciekawe koncepcje pojmowania postaci kobiety, wyrażone w dłuższym monologu
bohaterki Magdaleny Boczarskiej, która za swój wywód otrzymała zasłużone brawa.
Nie mogę znaleźć sobie Boga, bo sama go
sobie wybieram. Co to za sługa, co sam wybiera Pana?
Tych ciekawych wątków, o które
zahaczają postaci Boczarskiej, Dorocińskiego i Chojnackiego jest o wiele, wiele
więcej, ale znów – wydaje mi się, że dokładniejsze ich opisanie w tym tekście,
mogłoby popsuć zabawę podczas spektaklu tym, którzy zamierzają się dopiero na
niego wybrać. Za rekomendację niech wystarczy fakt, że Osy sięgają po bardzo ważkie z naszego punktu widzenia kwestie,
podszywając je jednocześnie nieironicznym, choć utrzymującym zdrowy dystans do
spraw, humorem.
Sztuka Wyrypajewa to bardzo
wdzięczny i plastyczny tekst, w którym aktorsko spełniła się trójka aktorów, z
pośród których największe wrażenie wywarł na mnie Marcin Dorociński. Nie dość,
że łysy, to jeszcze zupełnie bawiący się ze swoim wizerunkiem – zabawny chód, rubaszny śmiech, gra na kontrastach
intonacyjnych, a do tego dużo ciekawych myśli, które tworzą z Roberta postać
jak się zowie. Boczarska na swoim stale dobrym poziomie (ze świetnym
monologiem, o którym wcześniej wspomniałem), a Chojnacki – świetnie oddał typ
postaci, którą było mu zagrać.
Bo to nie są zwykłe pszczoły, a święte letnie pszczoły! Oto co zaprawdę
jest świętego na tym świecie – święte letnie pszczoły. Które kąsają nas nawet w
listopadzie.
Komentarze
Prześlij komentarz