Jesteśmy na Pitcairn, malutkiej wyspie gdzieś na Pacyfiku. Tutaj wszyscy się znają i tworzą swój mikroświat. Trudno powiedzieć, by nie panowały tu zasady. Reguł jest sporo. Pytanie na ile są one takimi, według których chcielibyśmy żyć? Czy skorumpowanie tej małej społeczności da się jakoś naprawić? Czy królowa rzeczywiście przypłynie?
Jutro przypłynie królowa to spektakl Wrocławskiego Teatru Współczesnego, stworzony na podstawie
reportażu Macieja Wasilewskiego, o
tym samym tytule. Jest to opowieść o wysepce, do której brzegów w 1790 roku
przybił brytyjski okręt Bounty. Buntownicy zeszli na ląd i osiedlili ziemię
konstruując swój własny świat. Reguły na wyspie tworzyli i egzekwowali, tak jak
to zazwyczaj bywa, mężczyźni. Na Pitcairn na porządku dziennym były gwałty ,
kazirodztwa i pedofilia, które okrywane były płaszczykiem tradycji.
Konstrukcja przedstawienia od
samego początku osadza nas w odpowiednim kontekście. Widzowie wprowadzani na
scenę zaanektowaną już przez bohaterów opowieści, stawiani są w roli wyspiarskich
gości, przybyszów, którzy krok po kroku dowiadywać się będą prawdy na temat
rzeczywistości wykreowanej przez mieszkańców Pitcairn. Z każdą chwilą
bohaterowie odkrywają przed nami kolejne osobiste dramaty. Buck nie uznaje
swoje syna, więc Alberta nazywa „Kretynem”. Veronika czuje się niechcianym
dzieckiem (dokładniej: niechcianą dziewczynką). Matka zmusza trzynastolatkę do
spełniania wszystkich zachcianek Bucka. Lisa, starsza siostra Veroniki,
wcześniej podążała tą samą ścieżką, jednak Buck odrzucił ją po tym, gdy
urodziła martwe dziecko. Albert zakochuje się w Abigail, jednak ojciec
zauroczenie skutecznie zamienia w koszmar. Ludzkich tragedii w tej opowieści
jest o wiele więcej, ujawniają się one zwłaszcza w końcowej fazie, kiedy
wszystko powoli wychodzi na jaw.
Poza złem wyrządzanym innym ludziom
ważnym jest również obojętność, której dopuszczają się niemi świadkowie gwałtów
i innych krzywd spotykających młode dziewczynki. Maciej Wasilewski w reportażu
pisze: Nikt nie mógł stanąć z boku,
powiedzieć «Ten gwałt mnie nie dotyczy». Albo gwałciłeś, albo odwracałeś wzrok. To ciche
przyzwolenie, a czasem nawet przymus, jaki na swoje córki nakładali
przedstawiciele wyspiarskiej społeczności, przemawia jeszcze mocniej niż
barbarzyńskie czyny oprawców. Pisząc niedawno o Chłopach Krzysztofa
Garbaczewskiego w Teatrze Powszechnym, wspominałem o zdaniu wypowiadanym
przez jedną z bohaterek, które z wymową spektaklu w reżyserii Piotra Łukaszczyka niezwykle się
splata: Wszyscy są winni – ci co źle
czynią i ci co pozwalają złu wzrastać.
Jutro przypłynie królowa stawia przed nami pytania o
odpowiedzialność, o efekt męskiej supremacji (zwłaszcza w świecie pozbawionym
jakkolwiek rozumianej siły wyższej). Jest to spektakl mówiący o traumie jaką
pozostawia gwałt, a także komentarz do dziejących się tu i teraz historii osób
poranionych przez innych ludzi. Parodią samą w sobie wydają się w tym
kontekście słowa jednego z głównych winowajców, który mówi, że nauczyliśmy się kochać, a teraz musimy
nauczyć się sobie przebaczać.
Najgorszym jest to, że spektakl nie
pozostawia ogromnych nadziei na rozwiązanie. Królowa ma przypłynąć, ale czy to
zrobi? Do końca nie wiadomo. Informacja o jej planowanym przybyciu mogła być
fałszywa. W końcówce spektaklu do głosu znowu dochodzi Buck. Pozostajemy w
zastanym statu quo, wobec którego
niektórzy wolą zastosować postawę bierną, a jeszcze inni uciec – Wracam do lasu. Życie z kozami lepsze.
Czy znajdzie się ktoś, kto złu się ostatecznie sprzeciwi? Czy my, w naszym
codziennym życiu, dalej będziemy podpisywali się pod zgodą na zło?
Komentarze
Prześlij komentarz