Moje ziemie, moje zasady, czyli „Jutro przypłynie królowa” we wrocławskim Współczesnym


fot. Natalia Kabanow, źródło: Teatr Współczesny we Wrocławiu

Jesteśmy na Pitcairn, malutkiej wyspie gdzieś na Pacyfiku. Tutaj wszyscy się znają i tworzą swój mikroświat. Trudno powiedzieć, by nie panowały tu zasady. Reguł jest sporo. Pytanie na ile są one takimi, według których chcielibyśmy żyć? Czy skorumpowanie tej małej społeczności da się jakoś naprawić? Czy królowa rzeczywiście przypłynie?

Jutro przypłynie królowa to spektakl Wrocławskiego Teatru Współczesnego, stworzony na podstawie reportażu Macieja Wasilewskiego, o tym samym tytule. Jest to opowieść o wysepce, do której brzegów w 1790 roku przybił brytyjski okręt Bounty. Buntownicy zeszli na ląd i osiedlili ziemię konstruując swój własny świat. Reguły na wyspie tworzyli i egzekwowali, tak jak to zazwyczaj bywa, mężczyźni. Na Pitcairn na porządku dziennym były gwałty , kazirodztwa i pedofilia, które okrywane były płaszczykiem tradycji.

Konstrukcja przedstawienia od samego początku osadza nas w odpowiednim kontekście. Widzowie wprowadzani na scenę zaanektowaną już przez bohaterów opowieści, stawiani są w roli wyspiarskich gości, przybyszów, którzy krok po kroku dowiadywać się będą prawdy na temat rzeczywistości wykreowanej przez mieszkańców Pitcairn. Z każdą chwilą bohaterowie odkrywają przed nami kolejne osobiste dramaty. Buck nie uznaje swoje syna, więc Alberta nazywa „Kretynem”. Veronika czuje się niechcianym dzieckiem (dokładniej: niechcianą dziewczynką). Matka zmusza trzynastolatkę do spełniania wszystkich zachcianek Bucka. Lisa, starsza siostra Veroniki, wcześniej podążała tą samą ścieżką, jednak Buck odrzucił ją po tym, gdy urodziła martwe dziecko. Albert zakochuje się w Abigail, jednak ojciec zauroczenie skutecznie zamienia w koszmar. Ludzkich tragedii w tej opowieści jest o wiele więcej, ujawniają się one zwłaszcza w końcowej fazie, kiedy wszystko powoli wychodzi na jaw.

Poza złem wyrządzanym innym ludziom ważnym jest również obojętność, której dopuszczają się niemi świadkowie gwałtów i innych krzywd spotykających młode dziewczynki. Maciej Wasilewski w reportażu pisze: Nikt nie mógł stanąć z boku, powiedzieć «Ten gwałt mnie nie dotyczy». Albo gwałciłeś, albo odwracałeś wzrok. To ciche przyzwolenie, a czasem nawet przymus, jaki na swoje córki nakładali przedstawiciele wyspiarskiej społeczności, przemawia jeszcze mocniej niż barbarzyńskie czyny oprawców. Pisząc niedawno o Chłopach Krzysztofa Garbaczewskiego w Teatrze Powszechnym, wspominałem o zdaniu wypowiadanym przez jedną z bohaterek, które z wymową spektaklu w reżyserii Piotra Łukaszczyka niezwykle się splata: Wszyscy są winni – ci co źle czynią i ci co pozwalają złu wzrastać.

Jutro przypłynie królowa stawia przed nami pytania o odpowiedzialność, o efekt męskiej supremacji (zwłaszcza w świecie pozbawionym jakkolwiek rozumianej siły wyższej). Jest to spektakl mówiący o traumie jaką pozostawia gwałt, a także komentarz do dziejących się tu i teraz historii osób poranionych przez innych ludzi. Parodią samą w sobie wydają się w tym kontekście słowa jednego z głównych winowajców, który mówi, że nauczyliśmy się kochać, a teraz musimy nauczyć się sobie przebaczać.

Najgorszym jest to, że spektakl nie pozostawia ogromnych nadziei na rozwiązanie. Królowa ma przypłynąć, ale czy to zrobi? Do końca nie wiadomo. Informacja o jej planowanym przybyciu mogła być fałszywa. W końcówce spektaklu do głosu znowu dochodzi Buck. Pozostajemy w zastanym statu quo, wobec którego niektórzy wolą zastosować postawę bierną, a jeszcze inni uciec – Wracam do lasu. Życie z kozami lepsze. Czy znajdzie się ktoś, kto złu się ostatecznie sprzeciwi? Czy my, w naszym codziennym życiu, dalej będziemy podpisywali się pod zgodą na zło?

Komentarze