Słowacki w „Balladynie” z wielką przenikliwością dotyka zarówno problemów błahych, jak i fundamentalnych, kwestii lokalnych i globalnych, emocji intymnych i ogólnospołecznych, publicznych. Paweł Paszta w programie najnowszej produkcji gorzowskiego Osterwy pisze, że jest to „baśń o miłości i zbrodni”, ale myślę, że najtrafniej byłoby napisać, że jest to baśń o życiu – o ludzkich pragnieniach, zranieniach i samotności mimo osadzenia w rzeczywistości tłumu.
Historię „Balladyny” każdy zna, więc miast powtarzać wyuczone
formuły, warto wspomnieć o tym, co w realizacji Pawła Paszty w gorzowskim teatrze
było świeże, nowe czy intrygujące. Reżyser wrzuca bohaterów Słowackiego w
otwartą, nieograniczoną scenograficznie przestrzeń, w której istotną rolę gra
tłum – szczególnie w pierwszym akcie, kiedy tłem/scenografią głównych wydarzeń są liczne postaci przyglądające się akcji sprzed
horyzontu. Podobny zabieg jest ostatnio coraz częściej wykorzystywany w
teatrze, nie tylko zrywającym z tworzeniem wrażenia iluzji, ale przede wszystkim
odpowiadającym w ten sposób na rzeczywistość. Dziś wszyscy żyjemy w przestrzeni
podglądanej, współprzeżywanej czy (co gorsza) inwigilowanej przez mniejszy lub
większy „tłum”. Spierać się można czy otwarte oczy gapiów (tu warto zwrócić
uwagę na plakat przedstawienia) powinny wpływać na bohaterów pozytywnie czy
negatywnie. Jedni powiedzieliby, że na widoku zawsze postępujemy lepiej niż w
ukryciu. Z drugiej jednak strony – oczekiwania społeczne mogą doprowadzać ludzi
do obłędu, popychając ich do czynów niewyobrażalnych.
W realizacji Pawła Paszty świetnie grają przede wszystkim
kostiumy Aleksandry Szempruch oraz choreografie Natalii Iwaniec, dopełniające
historię osadzoną w tej, mimo wszystko, surowej przestrzeni. W tym kontekście
warto wspomnieć o ciekawym rozwiązaniu inscenizacyjnym. Śmierć poszczególnych
bohaterów została przedstawiona w sposób umowny, przez co o wiele bardziej
szlachetny. We współczesnym ujęciu można by się było zastanawiać czy odzieranie
postaci z wierzchnich odzień poza śmiercią dosłowną nie może oznaczać również
symbolicznego kresu człowieka pozbawionego swojej godności – gdziekolwiek by
jej nie upatrywać, czy sensu życia.
fot. Ewa Kunicka, źródło: Teatr Osterwy w Gorzowie
Duży nacisk w gorzowskiej „Balladynie” został rzecz jasna położony na kwestie społeczno-narodowe. Najważniejsza w tym kontekście wydaje się przemiana dwójki postaci: Balladyny oraz Grabca, którzy pod wpływem realnego lub pozornego awansu społecznego zmieniają swoje podejście do rzeczywistości. Tytułowa bohaterka wcześniej zastrzegająca, że „poza matką i siostrą jest w stanie poświęcić wszystko” dla miłości Kirkora, tym razem odpycha matkę, będącą natrętnym wspomnieniem dawnego statusu. Balladyna staje się tu symbolem narodu, zapominającego o swoich chłopskich korzeniach, trwającego w kompleksach z powodu niedostosowania do sfer, z których się nie wywodzi. Nieco inaczej wygląda przemiana Grabca. Korona i berło stają się dla niego pretekstem do poddania się szałowi władzy, ciemiężenia poddanych, nakładania wszelkich możliwych podatków i podkreślania na wszelkie sposoby swojej wszechobecności. Grabiec staje się tu z kolei symbolem współczesnych (a może nie tylko?) władz, stawiających swoje dobro nad interes „poddanych”.
„Balladyna” Pawła Paszty to spektakl na wskroś zespołowy,
jednak i w nim można wyróżnić poszczególne postaci. Przede wszystkim zjawiskową
Goplanę Joanny Gindy-Lenart. Aktorka świetnie oddała zwiewność, lekkość, ale
również charakterologiczną dwoistość fantastycznej nimfy. Do tego ta folkowa,
wokalna wstawka w drugim akcie – genialne! Świetnie rozegrany zostaje również
dramat zranionej i zawiedzionej Matki. Postać Marzeny Wieczorek żebrze o miłość
córki, a mimo wielu ran pozostaje jej wierną.
Ciekawym rozwiązaniem inscenizacyjnym jest również postać
Karoliny Miłkowskiej-Prorok. Giętki niczym guma cień Balladyny – śmierć,
pojawia się w najważniejszych momentach historii tytułowej bohaterki.
Wspomniana artystka ma z resztą ogromny talent do kreowania podobnych bohaterek,
a świetnie wiedzą to ci, którzy pamiętają realizację „Romea i Julii” Cezarego
Domagały w gorzowskim Osterwie.
Dużo sobie obiecywałem po najnowszej realizacji na Scenie
Byrskich i się nie zawiodłem. Ten blisko trzygodzinny spektakl realizuje w
pełni założenie wyrażone przez Pawła Pasztę w programie przedstawienia. „W swej
surowości ten świat sceniczny woła o skojarzenia, refleksje i emocje. Woła do
świata po drugiej stronie, do widowni”. Czy i jak odpowiemy?
Kontakt: konradpruszynskiofficial@gmail.com
Komentarze
Prześlij komentarz