fot. Dariusz Biczyński |
„Kanadyjskie sukienki” Macieja Archona Michalskiego pierwszy raz światło dzienne ujrzały dekadę temu, kiedy swoją premierę miała filmowa opowieść o losach rodziny z wielkopolskiej wsi Sycewo z Anną Seniuk, Ewą Kasprzyk czy Zofią Czerwińską w rolach głównych. 26 marca Lubuski Teatr w Zielonej Górze zaprosił swoich widzów na teatralną adaptację tej historii.
Opowieść Archona inspirowana jest
biografią reżysera „Kanadyjskich sukienek”. Punktem wyjścia dla spektaklu jest
obraz nestorki rodu Zofii leżącej na zlokalizowanym w centralnej części sceny katafalku.
Śmierć babki twórcy przedstawienia była momentem zwrotnym w dziejach rodziny, w
której „nie było już tak miło, przyjemnie […] z której odszedł bardzo ważny
element troskliwości i ciepła” (Piotr Prusinowski, „Ze srebrnego ekranu na
zielonogórską scenę”). Pożegnanie Zofii nie stanowi jednak zakończenia
historii, a swoiste preludium licznych retrospekcji, wciągających widzów w wir
skrajnych emocji, wzajemnych powiązań, żali i krzywd.
Zofia trwa w permanentnym smutku
związanym z wyjazdem męża oraz starszej córki do Kanady („On tam nie pojechał
na wczasy, tylko dolary zarabiać”). Amelia zostaje stłamszona przez swojego chłopaka
Jeffa, podobnie z resztą, jak jej młodsza siostra Laura padająca ofiarą bezlitosnego
egocentryzmu męża Irka. Pozostałe postaci wcale nie wydają się szczęśliwsze. Każdy/a
z bohaterów/ek Archona nosi w sobie ogromną ranę, którą na swój własny sposób
próbuje opatrzyć. Nawet przerysowana ciotka Barbara (grana przez wspaniałą Annę
Łaniewską), uporczywie poszukująca zaginionej biżuterii odziedziczonej po Poli
Negri, daje wybrzmieć swojemu osobistemu dramatowi. Ambicje hałaśliwej kobiety wykraczają
dalece poza standardy wielkopolskiej wsi.
Marzeniem bohaterów i bohaterek „Kanadyjskich
sukienek” jest tytułowy Kraj Klonowego Liścia, nazywany także „Świętą Ziemią”. Masowość
emigracji Polaków w tamte rejony globu najlepiej oddają oficjalne statystyki,
mówiące, że w okresie od 1980 do 1993 roku do Kanady przybyło od 115 do 117
tysięcy naszych rodaków, ulegających mitowi Ameryki, jako miejsca, w którym
dolary leżą na ulicy (Małgorzata Krywult-Albańska, „Przyczyny i okoliczności
emigracji z Polski w latach 1980. na przykładzie emigracji do Kanady”).
Umiłowanie mitycznej krainy okazało się w rzeczywistości umiłowaniem pozorów i
powierzchowności. Jedna z bohaterek mówi wprost: „ja chyba wolałam czas, kiedy
tej Kanady jeszcze w moim życiu nie było”. Podobna intuicja każe zastanowić się
nad motywacjami i priorytetami nie tylko ówczesnych ludzi, ale również
współczesnych odbiorców tej sztuki. Czy źródła swojego spełniania doszukujemy
się w szczerości i radości wzajemnych, pełnych szacunku relacji czy może w "kapitalistyczno-imperialnej fantazji o nieograniczonym wzroście [...] produkcji-konsumpcji-eksploatacji"? (Dramatyczny
Kolektyw, „Polskie orędzie na Międzynarodowy Dzień Teatru 2022”)
fot. Dariusz Biczyński |
Historia jest od tego, żeby się
na niej uczyć, natomiast teatr jest przede wszystkim od tego, żeby poruszać
emocje odbiorców. „Kanadyjskie sukienki” oraz zespół Lubuskiego Teatru robią to
bez ustanku. Każda z postaci niesie ze sobą garść niezwykle trudnych
doświadczeń. Mnie natomiast szczególnie poruszyły (fabularnie, a przede
wszystkim aktorsko) wątki dwójki braci Wiktora oraz Adama. Obaj panowie, w
wyniku zewnętrznych nacisków, pozbawieni zostali osobistej „Kanady” –
prawdziwej miłości. Starszy, grany przez Pawła Wydrzyńskiego, został zamknięty
przez matkę w tradycyjnym, patriarchalnym, katolickim i (co najważniejsze)
aseksualnym schemacie małżeńskim. Z kolei Adam, kreowany przez Daniela Zawadę,
padł ofiarą zaściankowej moralności, w której brakowało miejsca na Inność,
wolność i niezależność. Maryś, pięknie nazwany „marzeniem Adama”, mówi w pewnym
momencie: „przyjdzie czas, kiedy nikt nie będzie nazywał nas zarazą” [tu
pozostawiam czytających w wymownej ciszy]
fot. Dariusz Biczyński |
Znakomitym dopełnieniem
poszczególnych dramatów składających się na rodzinną sagę jest muzyka, a przede
wszystkim niezwykle bogata scenografia. Archon zabiera widzów w świat
nietypowego, bo kolorowego PRL-u – po prawej urząd pocztowy, w centrum salon ze
stołem nakrytym czerwonym obrusem, po lewej brokatowe drzewo wspomnień, a w
głębi rozbudowana scenografia domowa – wiejskie i kanadyjskie pokoje. Wszędzie
narzucają się również klasyczne obrazy religijne, a podwieszony i obficie
okwiecony ołtarz robi nie lada wrażenie. Do tego trzeba wspomnieć o genialnych
kostiumach, które aktorzy i aktorki w trakcie trwania spektaklu w bardzo
sprawny sposób zmieniają i korygują. Wszystko to składa się na końcowy sukces
opowieści o rodzinie, o której „może zrobią w przyszłości film?” – mówi w
końcowej scenie mąż Zofii. Zrobili nie tylko film, ale również genialny
spektakl. I niech najlepszą recenzją tego tytułu będzie zdanie: a czemu tak
krótko?
Autor i reżyser: Maciej Archon
Michalski; scenografia i kostiumy: Adam Łucki; muzyka: Maciej Archon Michalski
i Gabriel Kaczmarek; występują: Elżbieta Donimirska, Aleksander Podolak, Romana
Filipowska, Katarzyna Kawalec, Paweł Wydrzyński, Daniel Zawada, Anna Łaniewska
(gościnnie z Teatru Osterwy w Gorzowie), Bożena Pomykała-Kukorowska (gościnnie
z Teatru Osterwy w Gorzowie), Marek Sitarski, Wojciech Romańczyk, Radosław
Walenda, Tatiana Kołodziejska, Jakub Mikołajczak, Joanna Koc, Radosław Walenda,
Katarzyna Hołyńska, Anna Stasiak, Alicja Stasiewicz, Marta Stalmierska, Vũ Thị Thanh Huyền.
Kontakt: konradpruszynskiofficial@gmail.com
fot. Dariusz Biczyński |
Komentarze
Prześlij komentarz