źródło: Teatr Kwadrat |
Diego to lekkoduch, jest utalentowanym malarzem, ale brak mu samozaparcia
i odpowiedzialności – mężczyzna w jakimś stopniu cierpi na syndrom Piotrusia
Pana. Maria to… no właśnie! Ze względu na budowę dramatu trudno jednoznacznie
określić jaka jest kobieca bohaterka spektaklu Kwadratu. Nie ma wątpliwości, że
jest to największa, a w zasadzie jedyna miłość tytułowego „Przystojniaczka”.
Spektakl dramaturgicznie podzielony został na dwie, w miarę równe
części. Pierwsza z nich rozgrywa się niejako w wyobraźni głównego bohatera, a
kolejna stanowi dla niego twarde zmierzenie się z rzeczywistością. „Zawsze
zakochujesz się w kimś kto nie jest dla ciebie” – mówi w pierwszym segmencie
przedstawienia Diego, by później dodać zdanie o jedynej, prawdziwie wiecznej
miłości, czyli tej, której sam stał się bezsilną ofiarą, bowiem Maria ogłasza
swoje zaręczyny z Guzmanem.źródło: Teatr Kwadrat
Brzmi poważnie, a prawda jest taka, że „Przystojniaczek” to
zdecydowanie pogodna, momentami nawet zabawna historia, będąca rodzajem
pastiszu z elementami parodii na współczesną popkulturę. Bohaterowie to kibice
piłkarskiego klubu z Valencii, przerzucający się cytatami z „Dirty Dancing” i „Titanica”.
Scenografia, będąca w zasadzie trzecim aktorem przedstawienia, również stanowi
karykaturalny element nawiązujący do wspomnianej przeze mnie formuły opowieści –
samojeżdżący fotel, błyski fajerwerków, wewnętrzna kaskada wodna, strugi
deszczu spływające po oknach, dyskotekowa kula świetlna, chmura mydlanych
baniek. Czy to kicz czy kamp? – można by się spierać. Na pewno są to elementy
świadczące o dystansie twórców do historii zapisanej przez Alberolę.
Trudno z resztą podejść do tej historii inaczej, bo mimo, iż
zawiera ona w sobie pewien dramat głównego bohatera, w niektórych momentach
jawi się jako rzecz co najmniej niekonsekwentna dramaturgicznie. Zarzut ten
dotyczy przede wszystkim literackiej kreacji postaci Marii, która niczym w kalejdoskopie
zmienia zdanie dotyczące przyszłości swojego związku z bohaterem Korcza. Nie
byłoby w tym żadnego problemu, gdyby do podobnej zmiany doszło jedynie w
momencie jasno określonego podziału dramaturgicznego (opisywane już cięcie
między sferą wyobraźni a rzeczywistością). Sprawa ma się jednak zupełnie
inaczej. Maria przychodzi do Diega wyznać mu miłość. Chce dla niego rzucić
swojego narzeczonego. Sytuacja zaczyna się klarować. „Przysztojniaczek”
odwzajemnia jej uczucie i zaczyna snuć plany co do przyszłości. Chłopak
pokazuje dziewczynie między innymi bilety na podróż poślubną. To właśnie wtedy
pierwszy raz Maria, ni stąd ni zowąd, decyduje, że chce wyjść, cały związek nie
ma sensu, a o intymnej i pełnej emocji rozmowie należy jak najszybciej
zapomnieć. Podobnie rzecz się ma chwilę później, kiedy bohaterowi Korcza udaje
się opanować kryzys, a na jego domowy telefon dzwoni Guzman. Maria w jednej
sekundzie informuje go o zerwaniu zaręczyn, w drugiej natomiast żegna się z
Diegiem słowami: „To jest zbyt idealne”. Podobnie rzecz się ma z końcówką
spektaklu, kiedy zdecydowanie odrzucająca zaloty mężczyzny Maria ot tak
decyduje się spędzić z nim ostatnią noc. Gdzie tu logika? Gdzie konsekwencja?
Tej chyba dramaturgowi zabrakło, co odbija się na całej prezentowanej historii.
Sytuację ratują, jak mogą, aktorzy, a w szczególności produkujący się na
wszelkie możliwe sposoby Marcin Korcz, który z niemałym powodzeniem starał się
uchwycić zarówno humorystyczność, jak i dramatyzm swojej postaci.
Komentarze
Prześlij komentarz