Jedyna taka miłość

źródło: Teatr Kwadrat

Carles Alberola to współczesny hiszpański dramaturg, którego „Przystojniaczka” w październiku 2019 roku na swoich kameralnych deskach zaprezentował Teatr Kwadrat. Reżyserii przedstawienia podjął się dyrektor sceny Andrzej Nejman, a w obsadzie znaleźli się Anna Karczmarczyk oraz Marcin Korcz. Tytuł stołecznego teatru to niepozbawiona humoru opowieść o „jedynej wiecznej miłości – tej nieodwzajemnionej”.

Diego to lekkoduch, jest utalentowanym malarzem, ale brak mu samozaparcia i odpowiedzialności – mężczyzna w jakimś stopniu cierpi na syndrom Piotrusia Pana. Maria to… no właśnie! Ze względu na budowę dramatu trudno jednoznacznie określić jaka jest kobieca bohaterka spektaklu Kwadratu. Nie ma wątpliwości, że jest to największa, a w zasadzie jedyna miłość tytułowego „Przystojniaczka”.

Spektakl dramaturgicznie podzielony został na dwie, w miarę równe części. Pierwsza z nich rozgrywa się niejako w wyobraźni głównego bohatera, a kolejna stanowi dla niego twarde zmierzenie się z rzeczywistością. „Zawsze zakochujesz się w kimś kto nie jest dla ciebie” – mówi w pierwszym segmencie przedstawienia Diego, by później dodać zdanie o jedynej, prawdziwie wiecznej miłości, czyli tej, której sam stał się bezsilną ofiarą, bowiem Maria ogłasza swoje zaręczyny z Guzmanem.

źródło: Teatr Kwadrat

Brzmi poważnie, a prawda jest taka, że „Przystojniaczek” to zdecydowanie pogodna, momentami nawet zabawna historia, będąca rodzajem pastiszu z elementami parodii na współczesną popkulturę. Bohaterowie to kibice piłkarskiego klubu z Valencii, przerzucający się cytatami z „Dirty Dancing” i „Titanica”. Scenografia, będąca w zasadzie trzecim aktorem przedstawienia, również stanowi karykaturalny element nawiązujący do wspomnianej przeze mnie formuły opowieści – samojeżdżący fotel, błyski fajerwerków, wewnętrzna kaskada wodna, strugi deszczu spływające po oknach, dyskotekowa kula świetlna, chmura mydlanych baniek. Czy to kicz czy kamp? – można by się spierać. Na pewno są to elementy świadczące o dystansie twórców do historii zapisanej przez Alberolę.

Trudno z resztą podejść do tej historii inaczej, bo mimo, iż zawiera ona w sobie pewien dramat głównego bohatera, w niektórych momentach jawi się jako rzecz co najmniej niekonsekwentna dramaturgicznie. Zarzut ten dotyczy przede wszystkim literackiej kreacji postaci Marii, która niczym w kalejdoskopie zmienia zdanie dotyczące przyszłości swojego związku z bohaterem Korcza. Nie byłoby w tym żadnego problemu, gdyby do podobnej zmiany doszło jedynie w momencie jasno określonego podziału dramaturgicznego (opisywane już cięcie między sferą wyobraźni a rzeczywistością). Sprawa ma się jednak zupełnie inaczej. Maria przychodzi do Diega wyznać mu miłość. Chce dla niego rzucić swojego narzeczonego. Sytuacja zaczyna się klarować. „Przysztojniaczek” odwzajemnia jej uczucie i zaczyna snuć plany co do przyszłości. Chłopak pokazuje dziewczynie między innymi bilety na podróż poślubną. To właśnie wtedy pierwszy raz Maria, ni stąd ni zowąd, decyduje, że chce wyjść, cały związek nie ma sensu, a o intymnej i pełnej emocji rozmowie należy jak najszybciej zapomnieć. Podobnie rzecz się ma chwilę później, kiedy bohaterowi Korcza udaje się opanować kryzys, a na jego domowy telefon dzwoni Guzman. Maria w jednej sekundzie informuje go o zerwaniu zaręczyn, w drugiej natomiast żegna się z Diegiem słowami: „To jest zbyt idealne”. Podobnie rzecz się ma z końcówką spektaklu, kiedy zdecydowanie odrzucająca zaloty mężczyzny Maria ot tak decyduje się spędzić z nim ostatnią noc. Gdzie tu logika? Gdzie konsekwencja? Tej chyba dramaturgowi zabrakło, co odbija się na całej prezentowanej historii. Sytuację ratują, jak mogą, aktorzy, a w szczególności produkujący się na wszelkie możliwe sposoby Marcin Korcz, który z niemałym powodzeniem starał się uchwycić zarówno humorystyczność, jak i dramatyzm swojej postaci.

Konrad Pruszyński
konradpruszynskiofficial@gmail.com

źródło: Teatr Kwadrat


Komentarze