Kasia Kowalska poderwała gorzowską publiczność

Czwartkowy koncert Kasi Kowalskiej w Filharmonii Gorzowskiej był podróżą o dwojakim charakterze. Z jednej strony artystka zabrała swoich słuchaczy w sentymentalną wycieczkę do przeszłości, prezentując m.in. utwory ze swojej debiutanckiej płyty. Z drugiej strony zarówno dla wokalistki, jak i publiczności, to wydarzenie mogło stanowić pojemną metaforę naszych życiowych podróży – zaczęło się bowiem tak, jak „zawsze na początku, kiedy jest niezręcznie, bo każdy się wstydzi”, dalej było sporo „wyreżyserowanych” reakcji widowni, sumiennie współpracującej z artystką, by w końcu puściły wszelkie hamulce, a ludzie wstali, zaczęli tańczyć i cieszyć się chwilą.

Na scenie poza Kasią Kowalską znalazł się pięcioosobowy zespół (dwie gitary, bas, klawisze, perkusja oraz perkusjonalia). Repertuar koncertu został skonstruowany zgodnie z zasadą eklektyzmu – było to wyważone połączenie starych i kultowych utworów Kowalskiej z jej najbardziej znanymi hitami oraz utworami z ostatniej studyjnej płyty. Klimat poszczególnych aranżacji (przypomnijmy, że był to koncert z serii MTV Unplugged) również był niezwykle zróżnicowany. Było lirycznie, melancholijnie, ale nie brakowało także wielu porywająco rockowych momentów. Wydarzenie otworzył kawałek z albumu Pełna obaw „Jeśli blask twój zwiódł”, dalej było między innymi „Antidotum” czy „Co może przynieść nowy dzień”. Dla słuchaczy zaznajomionych z płytowym wydaniem MTV Unplugged Kowalskiej zaskoczeniem nie była wychillowana aranżacja „Pieprzu i soli”. Jedna z najżywszych reakcji publiczności towarzyszyła natomiast wykonaniu utworu, o którym wokalistka mówiła, że „od niego wszystko się zaczęło”. Ekspresyjne owacje za „Jak rzecz” nie dziwią, bo poza tym, że Gemini pełna jest genialnych kompozycji, to współczesne wykonania kawałków z debiutanckiego krążka bynajmniej nie straciły na jakości.

Kowalska podczas gorzowskiego koncertu zaprezentowała najwyżej jakości kunszt wokalny. Widowisko przygotowane było z dbałością o najmniejsze szczegóły. Całkiem imponująca była, świetnie skorelowana z muzycznym rytmem, koncepcja oświetlenia. Wokalistka popisała się  również ogromnym dystansem do samej siebie, żartując nie tylko ze swojego wieku, ale również z uniwersalnej figury artystki.

Ostatni raz Kowalską widziałem latem zeszłego roku w Operze Leśnej. Nie był to jednak koncert artystki. Tamtym razem do Sopotu przyciągnął nas wspólny występ Roberta Planta (wokalisty Led Zeppelin) z Alison Krauss. Podczas marcowego spotkania z akustyczną odmianą muzyki Kowalskiej przypomniało mi się genialne widowisko dwójki legend muzycznej sceny. Domeną najlepszych jest umiejętność czarowania wokalem i muzyką niezależnie od realizacyjnych fajerwerków i innych kosztownych, choć niekoniecznie związanych z talentem, form przekonania do siebie publiczności. Czekam z niecierpliwością na kolejne wydawnictwo Kasi Kowalskiej i pretekst do następnych, koncertowych spotkań.

Konrad Pruszyński
konradpruszynskiofficial@gmail.com




Komentarze