fot. Karolina Milewska |
W czasach, kiedy wystawianie rosyjskiej literatury jawi się, jako akt odwagi, na uwagę niewątpliwie zasługuje musicalowa realizacja „Mistrza i Małgorzaty” Bułhakowa w warszawskim Studio Buffo. Libretto stworzone zostało przez dwójkę Rosjan, którzy, jak podkreśla Janusz Józefowicz, zdecydowanie sprzeciwiają się rosyjskiej napaści na Ukrainę oraz zachowują swoją artystyczną niezależność. Z kolei opowieść skupia się na temacie wszędobylskości zła (egzemplifikowanego tutaj przez stalinowską dyktaturę) oraz uniwersalnej i ponadczasowej odpowiedzi na wspomniane zło – miłości.
Po ulicach przechodzą czerwone marsze, na murach rozwieszane
są ogromne podobizny najwyższego wodza, a jedyną uznaną postawą jest ateizm.
Mistrz postanawia napisać powieść o Poncjuszu Piłacie oraz skromnym filozofie Jezusie.
Dzieło staje się dla niego przyczyną obłędu. Mężczyzna trafia do szpitala dla
obłąkanych i zostaje oddzielony od swojej ukochanej Małgorzaty. Do Moskwy
przybywa z kolei Woland ze swoją świtą i zaczyna przygotowania do Balu Pełni
Księżyca, wydawanego na cześć wszelkich szemranych typów.
„Mistrz i Małgorzata” to dzieło silnie zakorzenione w
świadomości wielu odbiorców. Przekaz tej opowieści jest jasny i łatwy do
uchwycenia. Przy okazji podobnych realizacji pojawia się jednak pytanie o formę
teatralnej konstrukcji, aktorską pracę i realizacyjne smaczki. Tych ostatnich w
przedstawieniu Buffo zdecydowanie nie brakowało. Spektakl Józefowicza
przesycony jest magią, efektami pirotechnicznymi i kuglarskimi sztuczkami.
Szybująca w powietrzu Małgorzata (Natasza Urbańska) robi niesamowite wrażenie.
Podobnie z resztą jak rozbudowana, choć ze względu na ograniczenia
przestrzenne, nie wykorzystana w pełni scenografia Andrzeja Worona i Marka
Chowańca. Całkiem nieźle wybrzmiewają również kompozycje Janusza Stokłosy –
szczególnie liryczno-miłosne duety Małgorzaty i Mistrza. Podobnie jak
choreografie scen zbiorowych, a przede wszystkim rozbudowanej sekwencji
restauracyjnej w pierwszym akcie przedstawienia.
To wszystko plusy, a trzeba również wspomnieć o kilku
niedociągnięciach, poczynając od tych najmniej istotnych, dla przeciętnego
widza być może niewidocznych, czyli błędów synchronizacyjnych i realizacyjnych.
W trakcie drugiego przedstawienia premierowego (30.04.2023 r.) było kilka
takich momentów. W jednej ze scen soliście nie zadziałał mikrofon, w innym momencie
tancerz wybiegając ze sceny wpadł w kurtynę, inny potrącił element scenografii,
w kilku fragmentach dochodziło do nagłośnieniowych przesterów, a oświetlenie
zdawało się zmieniać w trakcie trwania sceny (były to zmiany nieumotywowane
przebiegiem akcji, wynikające raczej z korygowania bieżących niedociągnięć, np.
doświetlenie fragmentu sceny). Jednak zdecydowanie większe zastrzeżenia
dotyczyć będą zupełnie innych kwestii. Pierwszą z nich będzie postać Piłata
(Patryk Rymanowski), którego w partiach wokalnych w zdecydowanej większości
trudno było zrozumieć. Z kolei scena śpiewana świty Wolanda była tak
chaotyczna, że aż trudno się ją oglądało. Ruchy Korowiowa, Behemota i Azazella
w tym fragmencie bliższe były bezcelowemu kręceniu się to w jedną, to w drugą
stronę, niż sformalizowanej choreografii. Odrobinę do życzenia pozostawia
również monumentalna scena ukrzyżowania Jezusa. Owszem, podniosłość tego
fragmentu, wzbogacona patetyczną kompozycją muzyczno-wokalną, wywołuje u
odbiorcy ciarki na skórze. Trzeba jednak przyznać, że momentami zawodzący śpiew
Jezusa (Jerzy Grzechnik) wypada z oczekiwanych ram.
fot. Karolina Milewska |
Realizacja Buffo jest bez wątpienia ambitna. Na scenie
występuje cała masa aktorów, tancerzy i statystów. Ich „Mistrz i Małgorzata” to
ogromne przedsięwzięcie. Być może zbyt duże, jak na infrastrukturę sceny.
Trzeba, jednak przyznać, że mimo wspomnianych niedociągnięć, przedstawienie imponuje
swoim rozmachem, a historia tytułowych b
ohaterów wciąż ujmuje. Bo w świecie
pełnym zła, krzywdy i wojen, jak mówi Woland, ważna jest „wiara w nadzieję na
miłość”. I tego się trzymajmy!
Komentarze
Prześlij komentarz