Znajdujemy się w przyszłości, w niezbyt dalekiej galaktyce, w której „kultura upadła”, a światem rządzi jedna partia… przepraszam – organizacja, warta najwyższych uczuć – Globalsoft. W przestrzeni owładniętej wszędobylską technologią funkcjonuje ruch oporu zwany Bohemą. Ich zadanie wydaje się proste. Muszą odczytać święte proroctwo z jedynej ocalałej na iPlanecie kasety VHS i przywrócić jej mieszkańcom dobre, rockowe fluidy – przywrócić im wolność oraz prawo do indywidualności.
Wyzwanie dla minimalnie ogarniętych współczesnych odbiorców przedstawienia nie jawi się jako zbyt wymagające. Należy jednak pamiętać, że bohaterowie opowieści żyją w pewnej zdegradowanej, odizolowanej i podporządkowanej jednemu oglądowi świata rzeczywistości. Nawiązania do popularnych dystopii, jak chociażby „Nowy wspaniały świat” Huxleya są tu jak najbardziej widoczne.
Wykonanie zadania protagonistom „We
Will Rock You” utrudnia szczególnie wyrachowana para. Khashoggi (Łukasz
Zagrobelny), czyli odpowiednik naczelnika miejscowej służby bezpieczeństwa oraz
narcystyczna, pewna siebie i przepełniona seksapilem prezeska organizacji Killer
Queen (Małgorzata Chruściel). Wspomniana dwójka to władze Globalsoft, ale jak
to w podobnych przypadkach bywa, niekoniecznie uosobienie wartości
przyświecających grupie. Mieszkańcy iPlanety zostali zunifikowani, ograniczeni
i podporządkowani twardym regułom, którym wymykają się Killer Queen oraz
Khashoggi. Reżyser widowiska Teatru Muzycznego Roma mówi o aktualności
spektaklu nie tylko ze względu na historię zespołu Queen i Freddiego Mercurego
(„Człowiek wolny, wymykający się wszelkim schematom, nie dający się wtłoczyć w
żadne ramy”), ale również w kontekście otaczającej nas dzisiaj rzeczywistości. Leszek
Kołakowski pisał swego czasu, że tylko dzięki niekonsekwencji ludzie przetrwali
jeszcze na Ziemi. Pytanie jednak, gdzie leży granica między zbawienną
niekonsekwencją a pożałowania godną hipokryzją?
Zachwycająca jest ta
intertekstualność „We Will Rock You” przekładająca pewne postawy czy wartości
kojarzone dzisiaj z postacią Freddiego Mercurego na wydarzenia sceniczne lub
rys charakterologiczny poszczególnych bohaterów. Imponują również liczne odniesienia
do historii rocka czy popkultury. Te bogate kolaże cytatów ze współczesnych,
podbijających listy przebojów, również polskich utworów, to jeden z bardziej
komediowych elementów historii. Zabawnie rozgrywane są tutaj również relacje
postaci w poszczególnych duetach. Killer Queen i Khashoggi, Oz i Brit oraz para
głównych bohaterów, czyli Scaramouche i Galileo, to mieszanki wybuchowe,
dobrane na zasadzie kontrastów, a jednocześnie fantastycznie się dopełniające.
Jasne jest, że musicalowe „We Will Rock You” podporządkowane zostało pewnej fabularnej linii. W historii wykorzystano kilka skrótów, można by oczekiwać głębszej eksploracji zastanego świata czy poszczególnych bohaterów widowiska, bardziej szczegółowego poprowadzenia niektórych dialogów i tak dalej, i tak dalej… Prawda jest jednak taka, że ten spektakl to swoisty hołd dla utworów zespołu Queen oraz muzyki jako takiej. I to właśnie muzyka odgrywa tu główną rolę. Kilkanaście utworów brytyjskiej czwórki – od złożonych kompozycji w stylu „Bohemian Rhapsody” po proste i niezwykle chwytliwe „I Want It All” – wciąż wywołuje niemałe wrażenie, potwierdzając jednocześnie, że geniusz piewców rocka przetrwa ich samych. Dla mnie jest o tyle pokrzepiające, że w trakcie pokazu musicalu Romy świat obiegła wiadomość o śmierci Tiny Turner – przez wielu określanej „królową rock’n’rolla”. Zrządzenie losu było takie, że jej plakat był elementem scenografii kryjówki Bohemy. To między innymi ona, obok Janis Joplin, Elvisa Presleya, AC/DC czy Ozzy’ego Osbourne’a, nazwana została „prorokinią” wolności. I właśnie przesłanie „We Will Rock You” pomaga pogodzić się z tą smutną informacją, bowiem nie mam wątpliwości, że wszystkie osoby boskie rocka przetrwają – niezależnie od miejsca i czasu.
„Rock nie umarł” – mówi ze sceny jedna z postaci przedstawienia. I rzeczywiście, dopóki powstawać będą takie sceniczne realizacje, to ze spokojem możemy spoglądać w przyszłość. Każdy z zaprezentowanych w „We Will Rock You” utworów wywierał na mnie niemałe wrażenie. Trudno wyróżnić jedno, konkretne wykonanie. Świetnym otwarciem całości było „Radio Ga Ga” wzbogacone zespołową choreografią ludzi-masy. W „Somebody to Love” ogromnymi możliwościami wokalnymi popisała się Maria Tyszkiewicz. Energia w wykonaniu „I Want It All” uniemożliwiała statyczne siedzenie w teatralnym fotelu, z kolei wszystkie wykonania Killer Queen (m.in. „Fat Bottomed Girls”, „Don’t Stop Me Now” czy przede wszystkim „Another One Bites the Dust”) zasługiwały na bite jej przez mieszkańców planety pokłony. Szczególnie, że kompilacja śpiewana w drugim akcie przez Małgorzatę Chruściel to rzecz niezwykle wymagająca dykcyjnie i wokalnie. Na koniec muszę poświęcić kilka słów romantycznym duetom śpiewanym przez Marię Tyszkiewicz oraz Macieja Dybowskiego (ogromny potencjał nie tylko wokalny, ale również komediowy). „Under Pressure”, śpiewane w oryginale z Davidem Bowiem, towarzyszy początkowej fazie ich relacji, z kolei wzruszające „Who Wants To Live Forever” to w zasadzie szczyt ich miłosnego uniesienia. Szczególnie wykonanie drugiej z wymienionych piosenek przyprawiło mnie o niemałe ciary.
Cóż tu się rozwodzić? Imponująca scenografia (Mariusz Napierała) oraz projekcje (Sebastian Gonciarz), do których w Romie jestem już przyzwyczajony. Świetnie dobrane kostiumy (Dorota Kołodyńska). Niezwykle sprawna reżyseria całości (Wojciech Kępczyński). To wszystko składa się na kolejną kompletną realizację najlepszego warszawskiego teatru muzycznego. Za Twisted Sisters pozostaje tylko wykrzyknąć „I wanna rock” i rezerwować bilety na kolejne pokazy!
Komentarze
Prześlij komentarz