Znajdujemy się w wytwornie, acz nowocześnie urządzonym mieszkaniu Elizy (Iza Kuna) i Karola (Andrzej Zieliński). Szykuje się rodzinna kolacja. Tego wieczoru zjawić się u nich mają brat Elizy – Marek (Cezary Łukaszewicz) ze swoją „laleczką” Iloną (Barbara Wypych) oraz córka państwa domu Karolina (Ewa Porębska) ze swoim nowym partnerem – urodzonym w Polsce Amerykaninem żydowskiego pochodzenia Danielem (Krzysztof Dracz). Gdzieś na wyższym piętrze mieszkania znajduje się schorowana babcia, która nie pokazuje się widzom, ale, jako przedstawicielka starszego pokolenia, odgrywa całkiem niebagatelną rolę w tym przedstawieniu.
Jest to bowiem opowieść o historii, zakorzenieniu w pewnej
kulturze, tradycji i stereotypach, o walce z prawdą i układaniu się ze
wstydliwą przeszłością. Eliza i Karol nigdy nie byli przesadnie wierzący. Oboje
są reprezentantami społeczności bardziej intelektualnej (świętują właśnie jej
profesurę) niż robotniczej. Bohaterka Kuny sama podkreśla, że nigdy nie miała
przeświadczenia o istnieniu Boga. Brakowało jej z kolei swoistych ram, zasad i
spójności, które nieoczekiwanie dla samej siebie odnalazła w judaizmie. Stąd
bierze się jej oryginalny pomysł, który stanowi pierwszy realny plot twist przedstawienia. Dalej jest
już tylko gorzej (przynajmniej z perspektywy postaci dramatu). Autor sztuki
Marek Modzelewski, skutecznie rujnuje pozorną idyllę, wykreowaną na samym
początku historii. Zaczyna się od niewinnych żartów na temat żydostwa,
wypowiadanych oczywiście „z całym szacunkiem i uznaniem dla tego narodu”,
kończy na wzajemnych oskarżeniach i demitologizacji przeszłości. Daniel,
partner córki Elizy, okazuje się nie być zwykłym, przypadkowo poznanym
człowiekiem. Bohater Dracza ma konkretny plan, chce dokonać rozliczenia z
przeszłością, na której cieniem kładzie się postać dziadka profesorki.
Sztuka Modzelewskiego stawia kilka ważnych pytań dotyczących
naszego stosunku do osławionej „prawdy historycznej”, umiejętności stanięcia
twarzą w twarz z, jako się rzekło, wstydliwą prawdą o naszym narodzie,
przodkach i w końcu nas samych. „Kto chce być
Żydem?” to w końcu rzecz o stereotypach. Kilka z nich autor sprawnie
obala inne zostają przez niego podtrzymane, jak chociażby ten kojarzący Polaków
z alkoholem. Spektakl Teatru Współczesnego to opowieść przepełniona subtelną
emocjonalnością, ale również bardziej dosłownymi scenami przemocy, szantażu czy
konfliktów światopoglądowych. Autorowi pozazdrościć można jednak zbawiennej w
tym przypadku umiejętności ciągłego przebijanie balonika. Rozmowy na poważne, a
czasem nawet traumatyczne tematy przeplatane są z komediowymi wtrętami, co
nadaje całości niezwykłej lekkości. Wielka w tym zasługa Marka Modzelewskiego,
ale również aktorów, którzy znakomicie ujmują lżejsze refleksy sztuki. Olgierd
Łukaszewicz w roli pozornie opanowanego kibola był niezwykle wiarygodny.
Andrzej Zieliński ze swoją emocjonalnością oraz wulgarnością stanowił znakomitą
przeciwwagę dla w większości spektaklu opanowanej i rozintelektualizowanej Izy
Kuny. W końcu Barbara Wypych nagrodzona za rolę Ilony podczas 62. Kaliskich
Spotkań Teatralnych , która ogromną lekkość i komediowość swojej bohaterki
okrasiła również pokaźną porcją dramatyczności i ekspresji emocjonalnej w
końcówce. Wracając znowu do Izy Kuny, trzeba z całą dosadnością stwierdzić, że
stworzyła pełnokrwistą, zbilansowaną i niezwykle rozdartą postać, której
śledzenie z widowni sprawiało ogromną przyjemność.
Rozpływając się jeszcze chwilę nad kompozycyjnymi zaletami
sztuki Modzelewskiego, zwróciłbym uwagę na różnicę w układzie scen.
Przedstawienie podzielone jest na dwa akty, z których pierwszy jest właściwie
jedną, nieprzerywaną sekwencją, z kolei drugi poszatkowany jest na kilka mniejszych
sytuacji. Wspomniany zabieg wpływa nie tylko na dynamikę, ale również
koresponduje z zamysłem fabularnym. Modzelewski na początku jak gdyby usypia
czujność widza, by później rzucić go w wir wydarzeń. Pomijając zupełnie, że z
jego sztuki można dowiedzieć się kilku mniej lub bardziej oczywistych rzeczy o
judaizmie czy historii Żydów w Polsce. Mowa jest m.in. o wydarzeniach z 1968
roku czy o żydowskim święcie światła. Wskazywana jest też subtelna różnica
między menorą a chanukiją.
Po tym spektaklu trudno jest znaleźć odpowiedź na pytanie „Kto
chce być Żydem?”. Kto chciałby bowiem występować w roli ofiary, kto chciałby
być demonizowany czy wyśmiewany? I wbrew pozorom Żydzi mogą tu przecież
stanowić zaledwie metaforę każdej wykluczanej grupy społecznej. Do jakiego
stopnia jesteśmy w stanie utożsamić się z pogardzanymi? W którym momencie
powiemy „stop”, gdy świadkujemy ich krzywdzie? Czy będziemy potrafili stanąć w
ich obronie? Kto chce być…?
Konrad Pruszyński
konradpruszynskiofficial@gmail.com
Komentarze
Prześlij komentarz