fot. Artur Wesołowski |
Andrzej Felak (Konrad Żygadło) jest dziennikarzem, a może
trafniej byłoby określić go mianem prasowego pismaka czy „fabrykanta wiary w
człowieka” – jak mówi o nim bohater Jana Litvinovicha. Nie ulega wątpliwości, że
główna postać „Życia towarzyskiego i uczuciowego” to bezwzględny oportunista,
wykorzystujący sprzyjające okoliczności. Felak zaczynał jako wolny strzelec,
publikujący na zlecenie partyjnych władz (samemu będąc poza partią), a skończył
jako prominentny pracownik „Przekroju”, po którego nazwisku można było poznać,
czego dotyczył tekst i jakiej „prawdzie” ów tekst służył.fot. Artur Wesołowski
Bohater Żygadły na zasadzie kontrastu zestawiony został z
wywrotowym, niegodzącym się na zastany porządek świata Mikołajem Plankem
kreowanym przez Filipa Orlińskiego. Całe życie tej postaci to jedna wielka
forma protestu – poczynając od jego kolorowych skarpet, przez oryginalną
wypowiedź artystyczną (sztukę teatralną a może socjologiczne seminarium o smażeniu
jajecznicy) aż po romans z żoną najlepszego przyjaciela. Mikołaj niczym swoista
orbita krąży wokół Felaka bardziej komentując niż uczestnicząc w jego życiu.
Infekuje szarą rzeczywistość Innością i autentycznością.
Gdzieś pomiędzy dwiema wspomnianymi skrajnościami
umiejscowione są pozostałe postaci dramatu – kobiety redaktora grane przez
Agatę Łabno oraz Martynę Czarnecką, a także wszędobylski Jan Litvinovich brawurowo
wcielający się w kilka odmiennych charakterów z flegmatycznym redaktorem-aparatczykiem
na czele.fot. Artur Wesołowski
„Życie towarzyskie i uczuciowe” to niemal dwuipółgodzinna
opowieść o losie pewnej grupki Polaków w okresie głębokiego PRL, choć w
poczynaniach poszczególnych bohaterów doszukiwać się można wciąż aktualnych
problemów. Całość została przemyślnie utkana przez reżysera i autora adaptacji
Igora Gorzowskiego w swoisty kolaż scen, przenikających się i uzupełniających
na zasadzie światłocienia. Za pomocą prostych środków i niezbyt rozbudowanej
scenografii stworzony został pełnowymiarowy świat. Jedyny problem, jaki
towarzyszył mi podczas oglądania spektaklu Teatru Ochoty, to pewna
nieprzystawalność osobowości aktorskich do języka Tyrmanda. Dziś aktor poza
rolą odtwórcy jest również swego rodzaju performerem. Dla mnie to zestawienie
młodych, a powiedziałby nawet młodzieńczych, osobowości aktorskich z tak
rozintelektualizowanym, literackim i niezwykle kunsztownym językiem było mało
autentyczne, a przecież o szczerość i prawdę w tym spektaklu domagają się jego
twórcy.
Niemniej na słowa uznania zasługują kreacje aktorskie.
Wspomniałem już o znakomicie charakteryzującym różnice pomiędzy swoimi
postaciami Janie Litvinovichu, którego miałem już okazje oglądać w jego
dyplomie we wrocławskiej szkole teatralnej. Z obu tych realizacji wyciągnąć
mogę wniosek, że Litvinovich to aktor o ogromnym potencjale. Podobnie z resztą
jak Agata Łabno i Martyna Czarnecka, które stworzyły w „Życiu towarzyskim i
uczuciowym” odmienne, umiarkowane emocjonalnie, ale bardzo ciekawe postaci.
Wniosek? Koszt uzyskania awansu momentami przewyższa jego
wartość. Decyzja czy wspinać się w górę społecznej drabiny zawsze należy do
nas. Patrząc z wyższych szczebli warto mieć w pamięci obraz siebie trwającego
na niższym poziomie. Inaczej, jak mówi bohater Orlińskiego, pozostanie po nas
tylko zgorszenie. A chyba głupio by było.
Komentarze
Prześlij komentarz