„Kim jest pan Schmitt?” to sztuka współczesnego francuskiego dramaturga Sébastiena Thiéry’ego. Reżyserii warszawskiej realizacji tego tekstu podjął się Jarosław Tumidajski. Całość okazuje się być słodko-gorzkim obrazem życia tytułowego bohatera, będącego nieustannie w ucieczce od samego siebie.
Pan Baran (Andrzej Zieliński) – uznany okulista oraz jego
żona Pani Baran (Agnieszka Suchora) pewnego wieczoru odnajdują się w zupełnie
nowej rzeczywistości. Ściany mieszkania są im znane, ale wszystko inne
pozostaje zagadką. Obraz na ścianie nie jest tym, zawieszonym przez lekarza,
ubrania w szafie są może tego samego rozmiaru, ale bynajmniej nie zostały one
umieszczone tam przez gospodarzy. Klucze do drzwi wyjściowych nie pasują.
Baranowie znajdują się w sytuacji bez wyjścia. Kim są właściciele mieszkania?
Gdzie się podziali? Dlaczego nikt ich nie szuka?fot. Karol Mańk
Pozorną nadzieją na rozwiązanie problemu zdaje się wizyta
niezbyt rozgarniętego policjanta (Mariusz Jakus), który informuje małżeństwo o
wszczęciu dochodzenia. Sprawa dotyczy tożsamości doktora Barana. No właśnie! O
kwestię tożsamości, jej świadomego lub podświadomego kreowania rozchodzi się w tym spektaklu. I trudno pisać o szczegółach, kiedy każde dodatkowe
słowo mogłoby zdradzić zbyt wiele ze scenicznego suspensu. Starczy powiedzieć,
że Pan Baran może okazać się Panem Schmittem. Lub Pan Schmitt panem Baranem. A
może oba z tych charakterów łączą się w bohaterze granym przez Andrzeja
Zielińskiego? A kim właściwie jest pan Schmitt? Rozwikłania tej zagadki warto
poszukać na widowni Teatru Współczesnego w Warszawie.fot. Karol Mańk
Tymczasem należy podkreślić, że spektakl Tumidajskiego ma
dwie szczególne zalety. Pierwsza to znakomita gra aktorska Andrzeja
Zielińskiego, który skutecznie wychwytuje i eksponuje wszelkie komediowe
refleksy, a na dodatek potrafi to podsycić krztą dramatyzmu. Drugą z zapowiedzianych zalet jest nieoczekiwane
zakończenie. Ktoś powie, że wyrwane z kontekstu czy niedostatecznie
uzasadnione, a ja powiem, że zaskakujące i otwierające zupełnie nowe,
interpretacyjne przestrzenie. Można się tylko domyślać, co doprowadziło
głównego bohatera do podjęcia takiej, a nie innej decyzji, ale to jest właśnie
piękne w snuciu wszelakich opowieści (teatralnych, literackich czy
filmowych), kiedy odbiorca może na własną rękę doszukiwać się w nich wszelakich
kontekstów lub dopisywać własny ciąg dalszy.
„Kim jest pan Schmitt?” nie jest na pewno arcydziełem sztuki
teatralnej, ale to po prostu kawałek przyzwoitego, dobrze zagranego,
niepozbawionego komediowych refleksów dramatu, który warto polecić.
Komentarze
Prześlij komentarz