Teatralna historia o kulisach biznesu osnuta jest wokół losów
młodego małżeństwa Ewy i Romana, decydującego się na otwarcie kawiarni
artystycznej. Poza kawą i ciastkiem spotkać w niej można chociażby cudacznego quasi poetę czy szczerego do bólu
redaktora naczelnego jednej z warszawskich gazet. Całość, mimo iż rozpisana na
wiele postaci, zagrana jest przez czwórkę aktorów, wcielających się w znajomych
głównych bohaterów, członków ich rodziny, klientów czy przedstawicieli
uporczywego sanepidu. A choć sam zabieg wymienności postaci wypalił tutaj w stu
procentach, to inne elementy całości nieco kulały.
Cóż to było za otwarcie przedstawienia? Po kilkunastu
minutach oczekiwania na rozpoczęcie spektaklu i wpuszczenia publiczności na
widownię aktorzy rozpoczęli akcję sceniczną już w foyer pośród niemałego tłumku
obserwatorów. Ni stąd ni zowąd znaleźliśmy się na weselu. Zabawa rozkręciła się
na całego i bynajmniej nie została tylko zasygnalizowana. Cała sekwencja
weselnych wydarzeń rozbudowana była na około kwadrans. W tym czasie odbywały
się typowe zabawy, tańce, wybrzmiało „gorzko, gorzko”, głośniki biły po uszach męczącymi
wrzaskami, ale mało było pożywnej, w kontekście pozostałej części
przedstawienia, treści. Ot po prostu weselny obrazek, którego nie dane było mi
obejrzeć w całości, bowiem fragmentów granych bardziej w głębi sceny nie
dojrzałem przez skumulowanych przede mną widzów.
Dalsza część spektaklu miała charakter bardziej klasyczny,
choć nie mniej chaotyczny. Pierwsze fragmenty w układzie scena – widownia
siedząca, wydały mi się wyrwanymi z kontekstu migawkami z życia głównych
bohaterów. Dopiero kolejne sceny zaczynały tworzyć pewną linearną i dość
wciągającą opowieść, której zakończenie pozostawiło nieco do życzenia. W
„Biznesie od kuchni” nie brakuje jednak elementów godnych pochwały. Przede
wszystkim muzyka (wspaniałej Basi Giewont i Korneliusza Flisiaka), ruch i
choreografie w formalnych scenach m.in. nalotu sanepidu czy PIPu (Amandy Nabiałczyk)
oraz ciekawe wykorzystanie przestrzeni Teatru XL, w ramach którego funkcję
sceny pełniła również przylegająca do pierwotnego rewiru aktorskiego kawiarnia.
„Biznes od kuchni” nie prezentuje niczego odkrywczego.
Historia Romana zatracającego się w pogoni za sukcesem, okupującego to dramatem
rodzinnym i emocjonalnym, to opowieść jakich wiele. Niemniej sam zamysł
poprowadzony jest w sposób stosunkowo oryginalny, a przede wszystkim
niepozbawiony humoru. Przeszkadzają tylko dłużyzny oraz chaos dramaturgiczny i
scenograficzny, który daje o sobie znać ze zbyt dużą regularnością.
Konrad Pruszyński
konradpruszynskiofficial@gmail.com
Komentarze
Prześlij komentarz