W lutym warszawski Teatr Rampa żegna się ze swoim popularnym tytułem. „Rapsodia z demonem” schodzi z afisza po niemal dziewięciu latach eksploatacji. To teatralno-muzyczne widowisko z utworami zespołu Queen (śpiewanymi w języku oryginalnym) nie jest pozbawione wad, choć w ostatecznym rozrachunku pozostawia widza usatysfakcjonowanym i przepełnionym znakomitymi rytmami brytyjskiej kapeli.
Dramatyczna historia skrywająca się
pod tytułem warszawskiej Rampy nie jest nadmiernie wydumana. Otóż młody, pełen
szlachetnych ideałów i nieco zadufany wokalista Erwin (Jakub Molęda) postanawia
rozwinąć promocyjnie swoją karierę. Pomóc ma mu w tym zawarcie paktu z
tytułowym demonem - Mistrzem (Marta Burdynowicz). Główny bohater niby zdaje sobie sprawę,
że cało z tego układu nie wyjdzie, ale czego nie robi się dla kariery i…
miłości. No bo oczywiście i wątek romansowy musiał się w tej historii pojawić.
Relacja Erwina z Idą (Aleksandra Gotowicka) przechodzi przez momenty wzlotów i
upadków, by ostatecznie… sami możecie się chyba domyślić? Wreszcie ważnym
elementem fabuły jest wątek Królowej, znakomicie kreowanej i wyśpiewanej przez
Basię Giewont. To ona stanowi pewnego rodzaju punkt odniesienia dla głównego
bohatera. Królowa jest sławna, gra wielkie koncerty, ma charyzmę, która ponosi
tłumy, czyli posiada wszystko, czego Erwinowi w mniejszym lub większym stopniu
brakuje.
Niezależnie od fabularnych
stosunków pomiędzy poszczególnymi bohaterami „Rapsodii…”, wszystkie postaci
mają szansę zabłysnąć, wykonując przeboje grupy Queen. W spektaklu Rampy nie
brakuje największych hitów – „A Kind of Magic”, „I Want To Break Free”, „Don’t
Stop Me Now” czy „Killer Queen”. Mnie, podobnie jak w innych scenicznych
realizacjach posiłkujących się twórczością brytyjskiego zespołu, najbardziej
ponosi wykonanie „I Want It All”. Wszyscy wykonawcy wokalnie podołali wyzwaniu,
choć (być może ze względu na sympatię wychodzącą poza ramy opisywanego
spektaklu) szczególnie doceniałem śpiewne popisy wymienionych już wcześniej
Basi Giewont oraz Marty Burdynowicz.
Silnym punktem spektaklu Rampy jest
niewątpliwie tajemniczy klimat w demonicznych scenach Mistrza i jego/jej
przybocznych (szczególnie prolog i zakończenie wątku nadawało całości
charakterystycznego wydźwięku). Najsłabszym punktem „Rapsodii…” jest
niewątpliwie przewidywalna, niezbyt skomplikowana fabuła i stosunkowo
pretekstowe dialogi. Jak wspominałem jednak na początku – przedstawienie Rampy
ma charakter „teatralno-komediowego widowiska”, w związku z czym na wyszczególnione
wyżej wady można przymknąć oko. Chodzi przecież o muzykę, a ona wybrzmiała tu w
całej rozciągłości i przebojowości.
Konrad Pruszyński
konradpruszynskiofficial@gmail.com
Komentarze
Prześlij komentarz