„Prowadź go w moje ramiona”, czyli 4000 dni

Znajdujemy się w szpitalnej sali. Pośrodku łóżko ze śpiącym mężczyzną. Wokół specjalistyczna aparatura, wazon z kwiatami i wszędobylska szarzyzna. Mężczyzna to Michael (Patryk Pietrzak) – syn Carol (Ewa Wencel), partner Paula (Grzegorz Daukszewicz). Mężczyzna od trzech tygodni jest w śpiączce. Kiedy się budzi nie pamięta ostatnich jedenastu lat (4000 dni) swojego życia. Nie pamięta trwającego dekadę związku z Paulem. Rozpoczyna się gra o pamięć, uwagę i miłość Michaela. Kto z niej wyjdzie zwycięsko?

„4000 dni” to sztuka popularnego brytyjskiego dramaturga Petera Quiltera (m.in. „Boska!”). W Teatrze Kwadrat wyreżyserował ją Wojciech Malajkat, który podszedł do tej opowieści z należytą czułością. Relacja trójki bohaterów wydaje się jak najbardziej naturalna. Niewiele jest tu momentów przerysowania. Aktorzy kreują postaci w szczerości wobec ich emocjonalności i życiowego doświadczenia, nie siląc się szczególnie na eksponowanie komediowych elementów tekstu.

Dojmująca jest samotność każdego z trójki bohaterów. Carol jest kobietą „porzuconą, owdowiałą i rozwiedzioną”. Syn jest jej oczkiem w głowie, jedynym promykiem nadziei w tym pozbawionym sensu świecie. Paul stanowi przeszkodę, której łatwiej jest się pozbyć, w obliczu stanu zdrowia syna. A co będzie ze mną? My, matki, zawsze zostajemy same – konstatuje w pewnym momencie bohaterka Wencel. Równie samotny jest Paul – mężczyzna jego życia nie rozpoznaje go, a zawodowo mierzy się z poczuciem bezsensu i „zmarnowanego życia”. Michael z kolei konfrontuje się ze świadomością utraty jedenastu lat życia. Mężczyzna próbuje odnaleźć ukojenie w dawnej, malarskiej pasji, ale zdaje sobie sprawę, że tęskni do czegoś zupełnie innego. Miłość, a w zasadzie jej pragnienie, to rzecz, która napędza każdego z bohaterów „4000 dni”.

Spektakl Teatru Kwadrat to ciepła, poruszająca opowieść. Jej zasadniczą zaletę stanowi bliskość aktorów i publiczności, o którą nietrudno na Scenie Kameralnej Kwadratu. Z bliska niezwykle mocno oddziałują zaszklone oczy Paula, niepewne spojrzenia pomiędzy mężczyznami czy impulsywne reakcje Carol. „4000 dni” to z jednej strony opowieść jakich wiele, a z drugiej rzecz zdecydowanie zbyt rzadka w polskim teatrze. Bez nadęcia, karykaturalności czy zbędnego politykowania opowiadać o homoseksualnym związku, rodzinnych konfliktach czy zagadnieniach medycznych, to wielka sztuka. Dobrze, że to przedstawienie znalazło swoje miejsce w repertuarze Kwadratu.

PS. Piękna muzyka dopełnia tego wzruszająco-pokrzepiającego obrazu. „Into my Arms” Nicka Cave’a to dla mnie kulminacja emocji.

Konrad Pruszyński
fot. źródło: Teatr Kwadrat


Komentarze