Światowa premiera „Wicked” na Broadway’u odbyła się ponad dwadzieścia lat temu, a tegoroczna realizacja tytułu w Teatrze Muzycznym Roma, to jego polska prapremiera. Ta historia to klasyczne love story, dziejące się gdzieś na styku realnego świata i fantazji. To opowieść o prawdziwej przyjaźni i trudach bycia odmiennym. Nawet, jeśli inność wiąże się z predestynacją do wielkości. „Wicked” przypomina, że na koniec dnia liczy się to jaki jesteś i jaki wpływ wywierasz na otoczenie, a nie twoje zielone fizis.
Najnowsza „duża” realizacja Romy to również rzecz o władzy –
jej zasadzkach i stosowanej przez nią opresji. A to wszystko w momentami
słodko-cukierkowym wydaniu, w którym prym wiedzie Glinda (w tej roli urocza i
autentyczna Patrycja Mizerska).
Mnie ta opowieść nie porwała – brakowało w niej autentycznie
absorbującej dramaturgii. Roma w swoich realizacjach nie schodzi poniżej
pewnego poziomu, jednak poprzednie produkcje (chociażby „Aida”, czy „We Will
Rock You”) postawiły bardzo wysoko poprzeczkę, do której „Wicked”, w moim
odczuciu, nie doskoczyło. Brakowało mi nieco bardziej przestrzennie rozbudowanej
scenografii, która stanowiłaby przedmiot, a nie tylko tło wydarzeń. W obrazku musical
wypada ładnie (momentami imponująco), ale scenografia jest tu raczej
pretekstowa i stanowi jedynie upiększenie sceny.
Nie zawiodły odtwórczynie głównych ról, czyli poza wspomnianą
Patrycją Mizerską również Maria Tyszkiewicz w roli Elfaby. W duchu herstorii
mężczyźni stanowili tu właściwie tło istotnych wydarzeń, więc o nich, tym
razem, ani słowa.
Konrad Pruszyński


Komentarze
Prześlij komentarz