Spektakl, jak złoto

fot. Łukasz Giza

W roku 1976 Carl Sagan, najsłynniejszy w świecie kosmolog i popularyzator wiedzy o kosmosie, otrzymał od NASA niezwykłe zlecenie. Razem ze współpracownikami miał wybrać materiały na Złote Płyty, które polecą z sondami Voyager w kosmos – materiały, które odczytają przedstawiciele obcych cywilizacji napotkawszy ziemski przekaz na swojej drodze.

To punkt wyjścia najnowszej realizacji wrocławskiego Capitolu i Mateusza Pakuły, który tworząc „Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję” zdominował cały, teatralny rok 2023. I wcale tego żałuję! Przeciwnie – bardzo się cieszę, bo wspomniane przedstawienie to doświadczenie, którego się nie zapomina. (link do mojej refleksji tutaj) W moim mniemaniu „Złote Płyty” zasługują na równie wielkie uznanie, choć jest to spektakl diametralnie inny od przytoczonej wyżej koprodukcji Łaźni Nowej i kieleckiego Żeromskiego. Opowieść o posiedzeniach rady Carla Sagana do spraw złotej spuścizny ludzkości wytłoczonej na płytach gramofonowych to rzecz przepełniona nie tylko genialnym humorem, cudowną muzyką, ale również niezwykle aktualnym przesłaniem.

Jakaż inna konstatacja może wyniknąć z zestawienia człowieka ze wszechświatem? Chyba tylko ta o naszej małości, ograniczoności i przemijalności. Do tej myśli prowadzi nas już sam video-prolog, prezentujący rozmiary kosmosu i poszczególnych jego składowych. Tak bezkompromisowy kopniak w ludzką pychę ustawia widzów w odpowiednim stosunku do historii Sagana (Rafał Derkacz) oraz jego doradców i doradczyń: Lindy (Katarzyna Pietruska), Tima (Albert Pyśk), Ann (Helena Sujecka), Frank (Emose Uhunmwangho), Dicka (Michał Zborowski. Choć temu ostatniemu bliżej do superwizora czy wielkiego brata niż rzeczywistego sprzymierzeńca.

fot. Łukasz Giza

Podczas półtorej godzinnego spektaklu śledzimy przebieg kilku posiedzeń grupy. Każde z nich poza zagorzałą dyskusją na temat wyboru dzieł przeznaczonych na tytułowe krążki, wypełnione jest osobistymi dramatami, kampowymi romansami („kosmiczne love strory”), a nawet zaciekłymi bójkami bohaterów opowieści Pakuły. Wszystkie sceny mają również swoje muzyczne dopełnienie. Dobór utworów nie jest przypadkowy, bowiem korespondują one nie tylko z aktualnym przebiegiem akcji, ale również ramami czasowymi, w których działa się przytaczana historia. Jeśli nawet dana piosenka, jak chociażby „Hounds Of Love” Kate Bush, wydana została blisko dekadę po otrzymaniu zlecenie przez Sagana, twórcy nie uciekają od radosnej konstatacji o nienależytym umotywowaniu wykonania utworu przez poszczególnego bohatera/kę.

Gdyby wymienić nazwiska lub nazwy wykonawców pierwowzorów muzycznych wykorzystanych w „Złotych Płytach”, byłaby to już wystarczająca rekomendacja dla wszystkich fanów klasyki popu, rock’n’rolla czy bluesa – wspomniana Kate Bush, The Beatles, Elton John, Led Zeppelin, Nazareth czy Chuck Berry. Pokuszę się jednak o stwierdzenie, że najbardziej przebojowe w realizacji wrocławskiego Capitolu są pseudonaukowe wywody Frank, wyśmienicie kreowanej przez Emose Uhunmwangho. Jej niezwykle skomplikowany sposób wyjaśniania wzorów czy objaśniania piktogramów, a wreszcie znakomicie zrelacjonowana historia Drużyny Pierścienia odczytana z obrazu przedstawiającego damskie genitalia. Toż to istny komediowy majstersztyk.

Podobnie jak wspomniane już „kosmiczne love story” łączące Carla i Ann. Gruba kreska, jaką maluje tę relację Mateusz Pakuła oraz zabawne, kampowe choreografie Mikołaja Karczewskiego to kolejne z elementów upuszczających nieco powietrza z tej smutnej w gruncie rzeczy historii o naszej moralnej biedzie.

Zanim jednak do meritum wspomnieć należy o rzeczy może oczywistej na deskach muzycznego teatru, ale jednak wartej odnotowania. Utwory wymienionych wcześniej, znakomitych twórców, zostały przepięknie zaaranżowane przez duet Antonis Skolias oraz Zuzanna Skolias-Pakuła, a ich wokalne wykonanie stoi na najwyższym poziomie. Szczególnie w pamięci zapisało mi się „When The Levee Breaks” Zeppelinów w wydaniu Emose Uhunmwangho oraz „Love Hurts” zespołu Nazareth wyśpiewane przez Alberta Pyśka.

fot. Łukasz Giza


Wszystkie wymienione wyżej rozwiązania sceniczne – komediowe wstawki, nieodzowne romanse i konflikty czy muzyka – prowadzą nas do nieuchronnego sedna. Co my, jako ludzkość, możemy przekazać jakimś bliżej nieokreślonym obcym cywilizacjom, jako spuściznę – pewnego rodzaju miniaturę naszego gatunku? Jakie dzieła kultury, informacje, dokumenty? Czy jesteśmy w stanie stanąć twarzą w twarz z prawdą o licznych niedostatkach ludzkości, o ponadprzeciętnej autodestrukcyjności człowieka, o wojnach, bólu i krzywdzie, które dzieją się na tej ziemi za naszą sprawą? Czy to chcemy przekazać? A może poza złem istnieje jeszcze coś? Sztuka, owszem, jest piękna, ale toczą się o nią spory. „Wszak bywa gorsząca”. Co, zatem? Uwaga, uwaga, bo odpowiedź na to pytanie większości wyda się ckliwa, ale spektakl Pakuły jest daleki od sentymentalizmu i płaczliwości. „Nothing more / nothing less / only love” – śpiewa pod koniec Helena Sujecka. Tylko tyle i aż tyle. Dystans i wstrzemięźliwość od literalizmu, stawiającego nas zawsze w pozycji ofiary, może nas uzdrowić, bo wielkość tkwi w świadomości własnych niedostatków. „Jesteśmy malutcy, ale mamy siłę wglądu w tę małość”.

Konrad Pruszyński
konradpruszynskiofficial@gmail.com

Komentarze